27 kwietnia 2024

Dr Jerzy Friediger: Oddziały chorób zakaźnych jak straż pożarna

Oddziały chorób zakaźnych powinny być wynagradzane tak jak strażacy, czyli za gotowość. Z dr. Jerzym Friedigerem, dyrektorem Szpitala Specjalistycznego im. S. Żeromskiego w Krakowie, członkiem Prezydium Naczelnej Rady Lekarskiej, rozmawia Mariusz Tomczak.

Foto. arch. NIL

11 marca ubiegłego roku Światowa Organizacja Zdrowia ogłosiła pandemię. Zmagamy się z nią od 12 miesięcy. Jaki był ten czas?

Jerzy Friediger: W ciągu roku sytuacja była bardzo zmienna. Wszyscy zostaliśmy zaskoczeni tym, co się dzieje. Na takie zagrożenie nie byliśmy przygotowani.

Straży pożarnej nie likwiduje się, kiedy nie ma pożarów, a w poprzednich latach niestety doprowadzono do zamknięcia większości oddziałów chorób zakaźnych w Polsce. Te oddziały powinny być wynagradzane tak jak strażacy, czyli za gotowość.

Niestety cały czas jest tak, że z finansowego punktu widzenia nie opłaca się ich prowadzić, bo nie przynoszą dochodów, choć szpitale ponoszą stałe koszty wynikające m.in. z zatrudnienia personelu i utrzymania powierzchni.

Po raz drugi zostaliśmy zaskoczeni jesienią, bo nikt nie liczył się z taką skalą zachorowań. Specjaliści ostrzegali, że może to nastąpić, ale nie traktowano poważnie ostrzeżeń o prawdopodobnym nadejściu jeszcze groźniejszej, drugiej fali pandemii. Nie wyciągnęliśmy wniosków z wiosny.

Co pana najbardziej zdziwiło?

Niestety oszczędzamy na walce z pandemią, mimo że środki finansowe na potrzeby szpitali, w których są leczeni pacjenci z COVID-19, powinny być wręcz nieograniczone. Tymczasem pieniądze istotnie były, ale na sprzęt, środki ochrony osobistej i inwestycje związane z COVID-19 – nie było pieniędzy na wydatki bieżące, na dodatki dla tych, który walczą z pandemią.

COVID-19 to choroba niebezpieczna, często śmiertelna, więc osobom narażającym się na zakażenie wypadałoby jakoś to wynagrodzić, ale o dodatkach finansowych dla medyków rządzący zaczęli na poważnie dyskutować dopiero w październiku, czyli pół roku po wybuchu pandemii. Wokół interpretacji przepisów, komu one przysługują, a komu nie, są tak ogromne niejasności, że wiele osób w dalszym ciągu oczekuje na wypłatę pieniędzy.

Budowa Szpitala Narodowego w Warszawie w październiku 2020 r. Foto: Daniel Gnap / KPRM

W kierowanym przeze mnie szpitalu są dwa oddziały chorób zakaźnych działające praktycznie od lutego ubiegłego roku. Osobom, które tam pracują, wypłacane są 30-proc. dodatki liczone od całego uposażenia ze środków własnych placówki.

Nie da się opanować zagrożenia, zamieniając oddziały kardiologiczne i inne na covidowe. Trzeba zwiększyć liczbę bezwzględną łóżek szpitalnych. Nowo tworzone placówki, tak jak np. Szpital Narodowy, dedykowane dla zakażonych pacjentów, zostały obwarowane takimi przepisami, że cały czas stoją puste.

Jak ocenia pan przebieg akcji szczepień przeciw COVID-19?

To, z czym mamy do czynienia przy szczepieniach, to niewiarygodny bałagan. Mam na myśli ciągle zmieniające się polecenia, niejasności wokół osób wchodzących w skład grupy 0 i grupy 1 czy problemy z dostawami szczepionek, o czym dowiadujemy się z zaskoczenia.

Niedawno nasz szpital został poproszony przez wojewodę o zorganizowanie pracy w taki sposób, aby móc szczepić także w weekendy, w dni wolne od pracy. Minęło kilka dni, po czym okazało się, że będziemy dostawać 30 szczepionek tygodniowo, więc nasze przygotowania okazały się zupełnie niepotrzebne.

Ktoś powinien nad tym panować, ale skoro w kierownictwie Ministerstwa Zdrowia jest tylko jeden lekarz, resortem kieruje ekonomista, szczepieniami zarządza szef Kancelarii Premiera, to mamy to, co mamy. Jako lekarze oczekujemy tylko pewnej przewidywalności. Z całą resztą sobie poradzimy, ale niech urzędnicy nie zmieniają nam zasad z dnia na dzień. Potrafimy zorganizować swoją pracę.

Jaką ocenę należy wystawić rządowi i Ministerstwu Zdrowia za dotychczasowe działania podjęte w walce z pandemią?

W Małopolsce współpracę z urzędem wojewody oceniam bardzo dobrze, ale wszyscy poruszamy się w ramach zasad narzuconych nam odgórnie. Całokształt walki z COVID-19 oceniam negatywnie, ale biorąc pod uwagę to, że rok temu stanęliśmy w obliczu czegoś zupełnie nieznanego i w wielu przypadkach startowaliśmy od zera, dałbym rządzącym „trójkę” w szkolnej skali 1-6. Wiele dało się przewidzieć, a część działań można było podjąć wcześniej. Trzeba było tylko posłuchać naszego głosu.