25 kwietnia 2024

Perspektywa pacjenta

Słowo „pacjent” kryje w sobie ciekawą i bogatą historię. Jego trzon powtarza się w wielu językach, także w angielskim (patient), i do dziś zachowała go polszczyzna w postaci Pasji (od późnołacińskiej formy passio), która oznacza Mękę Chrystusa.

Foto: pixabay.com

W poszukiwaniach jego korzeni dotarłem do znaczenia, które na pierwszy rzut oka wprawia w zdumienie. Mianem „pacjent” określano jeszcze w XVIII w. ofiarę kaźni wymierzanej jako kara skazańcom.

Od opisu tortur, jakim został poddany niedoszły zabójca króla Ludwika XV – Robert François Damiens – rozpoczyna się jedno z najsłynniejszych dzieł francuskiego filozofa Michela Foucaulta, „Nadzorować i karać. Narodziny więzienia”.

Oto scena, która rozegrała się na placu Grève w Paryżu 28 marca 1757 r. Skazaniec, według zgromadzonych przez Foucaulta dokumentów, miał być „[…] szarpany obcęgami w piersi, ręce, uda i łydki, […] a miejsca, skąd będą drzeć pasy, polewane płynnym ołowiem, wrzącą oliwą, […]; następnie ciało rozwłóczone i rozerwane w cztery konie, potem członki i korpus spalone”. Kaźni przyglądali się nie tylko paryżanie, ale także cudzoziemcy, a pośród nich słynny Casanova, który uznał to przerażające widowisko za tak brutalne, że upodobanie w nim mogły znaleźć jedynie „zatwardziałe serca”.

Lekarz oskarżyciel

Swoistą odmianę zatwardziałości serca u niektórych kolegów po fachu dostrzegał prof. Antoni Kępiński. Określał ją mianem „postawy sędziego” i diagnozował u tych spośród lekarzy psychiatrów, którzy wywoływali u pacjentów ostre reakcje obronne, stosując wobec nich podejście wartościująco-oskarżycielskie1.

Opisywany przez Kępińskiego mechanizm brzmi znajomo dla czytelnika Foucaulta, który przypomina, że metody stosowane wobec „storturowanego pacjenta” były powszechnie akceptowane w postępowaniu sądowym i służyły do wydobycia od podejrzanego przyznania się, a w konsekwencji – wyznania winy. Jednak „pacjent” nie był całkowicie bezbronny. Mógł wygrać w procesie oskarżycielskim, a nawet uniknąć kary śmierci. Wystarczyło jedynie, pomimo nasilających się tortur, nie przyznawać się do winy.

Wspierając mnie w próbach rozwiązania zagadki filologicznej dotyczącej „pacjenta”, prof. Luiza Rzymowska z Uniwersytetu Wrocławskiego odwołała się z kolei do starożytnych źródeł potwierdzanych w wysokospecjalistycznych słownikach. I tak, przenosząc się do świata początków chrześcijaństwa, wydobyła stamtąd znaczenia zawarte w greckim πάσχω (páscho) i w łacińskim patiens.

Wędrówka znaczeń, dokonująca się poprzez wieki, pokazuje, że w polskim słowie „pacjent”, które przeszło do nas z jęz. niemieckiego, pobrzmiewa także – oprócz udręki czy znoszenia tortur ciała, obecnych w starożytnej grece – łacińska pacjencja, czyli cierpliwość, rozumiana przez św. Tomasza z Akwinu jako cnota, która ma chronić i podtrzymywać dobro moralne.

Rozmawiać i słuchać

Jak zatem traktować naszego „pacjenta”, cierpiącego i zarazem cierpliwego? Dziś wszyscy mówią o perspektywie pacjenta, wszak to ona ma być podstawą uzyskiwanych przez szpitale certyfikatów akredytacyjnych. Nie mówi się natomiast o tym, że jest to kluczowe pojęcie medycyny narracyjnej, która od ćwierćwiecza, czyli od kiedy została powołana do życia na renomowanym amerykańskim Uniwersytecie Columbia, nieustannie apeluje do lekarzy, że poczucie bezpieczeństwa czy nawet psychicznego komfortu pacjenta zależy przede wszystkim od umiejętności komunikowania się z nim.

Nie komunikowania do, jak w marketingu, gdzie często manipuluje się klientem, lecz – raz jeszcze trzeba to potworzyć – rozmowy z pacjentem i niezbędnej w komunikowaniu się umiejętności słuchania. Niestety nie uczy się tego ani na studiach, ani podczas licznych szkoleń zalecanych medykom.

Co więcej, często utwierdza się ich w przekonaniu, że stosowane w praktyce osłony komunikacyjne, poczynając od oddzielającego lekarza od pacjenta ekranu komputerowego, są najlepszym sposobem okiełznania niesubordynacji „trudnego pacjenta”. Bo pacjenci mają być odbiorcami, natomiast nadawca jest tylko jeden. Bo przecież, jak zauważa inicjator raportu na 100-lecie samorządu lekarskiego, dr Jarosław Wanecki, o ileż wygodniej jest pytać innych, zwłaszcza pacjentów, i wygłaszać własne poglądy w każdej sprawie.

W pułapce emocjonalnych uników

Respektowania perspektywy pacjenta nieczęsto uczą na szkoleniach prowadzonych przez psychologów, bo przecież trudno uznać za takie instrukcje typu: jak okiełznać „trudnego pacjenta” (którego dzieli się na podklasy: konfliktowy, labilny emocjonalnie, perfekcyjny, sztywny, histeryczny itd.)2 czy jak skutecznie bronić się przed drem Google.

Oferuje się tam także metody przeciwdziałania wypaleniu zawodowemu, zalecając dystans emocjonalny wobec pacjenta i nieprzenoszenie do domu problemów ze szpitala. Doświadczenie zdobyte w trakcie prowadzonych warsztatów z medycyny narracyjnej dowodzi, że właśnie emocjonalne uniki czy zamykanie w sobie niedopowiedzianych czy nieopowiedzianych nikomu szpitalnych historii to najprostsza droga do wypalenia zawodowego.

Takie zagrożenie dotknęło, jak się okazuje, wielu spośród uczestników spotkań z medycyną narracyjną. Najbardziej traumatycznym przeżyciom zawodowym lekarzy, skrywanym przez lata przed rodziną i kolegami z pracy, a opowiedzianym na moją prośbę w czasie warsztatów, towarzyszyła ulga pozbycia się noszonego przez wiele lat ciężaru.

Doniosłe dla prowadzonych przeze mnie spotkań z medycyny narracyjnej okazały się także doświadczenia zapisane w pamiętniku „To będzie bolało”, autorstwa Adama Kay’a, brytyjskiego lekarza, który porzucił ukochany zawód i został telewizyjnym komikiem, celebrytą-błaznem.

Jego biografia to historia niewysłuchanej, dramatycznej opowieści lekarza, który słyszał od pracujących z nim w szpitalu kolegów sakramentalne: „to chleb powszedni, musisz się przyzwyczaić”. Okazała się ona na tyle przerażającym, ale i fascynującym materiałem, że na jej podstawie realizowano niedawno najnowszą produkcję Netflixa.

Wejście do świata chorego

Tego, co niewypowiedziane, przemilczane, wstydliwie i pominięte, jest znacznie więcej po stronie pacjenta. Wszyscy znacie – mówi do lekarzy podczas szkoleń matka chrzestna medycyny narracyjnej prof. Rita Charon z Uniwersytetu Columbia – szpitalne korytarze zalegane przez postacie milczących pacjentów. Tych, którzy krwawią, którzy nie mają nóg, których twarze wyrażają smutek i cierpienie.

Zadaniem medyków, dodaje Charon, jest uruchomić wyobraźnię, aby niczego nie uronić z ich historii. Co więcej, wyzwaniem, przed którym stanie każdy lekarz, któremu zależy na perspektywie pacjenta, jest uczestniczenie w ich budowaniu.

Najlepszym narzędziem do tego celu jest literatura, zarówno przeżyte w lekturze lekarza wiersze i powieści, jak i jego własna twórczość literacka. To właśnie ona jest najdoskonalszym sposobem nazywania emocji i wyrażania doświadczeń egzystencjalnych, jak i środkiem pokazującym, jak poprzez słowa dotrzeć do zamkniętego własną perspektywą świata pacjenta. I jak mu pomóc.

Prof. Aleksander Woźny, kierownik Zakładu Medioznawstwa, Instytut Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej, Wydział Filologiczny, Uniwersytet Wrocławski

Przypisy:

  1. „Komunikowanie się lekarza z pacjentem”, s. 83-84, Wrocław 2000 r.
  2. Tamże, s. 58-59.

O medycynie narracyjnej we Wrocławiu

18 listopada Instytut Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego organizuje konferencję dla lekarzy i badaczy akademickich z całej Polski poświęconą medycynie narracyjnej oraz komunikacji w sytuacjach granicznych oraz trudnych.

W czasie spotkania odbędzie się m.in. dyskusja na temat sposobów przywracania pacjentowi aktywności komunikacyjnej. Będzie też mowa o przeciwdziałaniu wypaleniu zawodowemu w środowisku lekarskim. „Gazeta Lekarska” została patronem medialnym konferencji. Informacje: www.medycyna-narracyjna.pl, kontakt@medycyna-narracyjna.pl.