Dr Łukasz Szmygel: musimy reagować
Dla polityków stawianie lekarzy w roli wiecznych opozycjonistów jest wygodne – mówi dr n. med. Łukasz Szmygel, przewodniczący Zespołu NRL ds. wizerunku zawodu lekarza i lekarza dentysty, Rzecznik Praw Lekarza OIL w Gdańsku, w rozmowie z Mariuszem Tomczakiem.
Jaki jest wizerunek polskiego lekarza?
Inaczej widzą nas pacjenci, inaczej politycy, a jeszcze inaczej postrzegamy sami siebie. Lekarzy najlepiej oceniają pacjenci, a najgorzej politycy, ale jesteśmy również bardzo krytyczni wobec naszych koleżanek i kolegów. Z badania „Globalny Monitor Zaufania Ipsos 2022” wynika, że zaufanie do lekarzy jest niskie w takich krajach jak Polska, Węgry, Japonia czy Korea Południowa.
Lekarzom ufa tylko 39 proc. Polaków. Dla porównania: naukowcom – 48 proc., nauczycielom – 34 proc., a sędziom – 24 proc. Cały czas jesteśmy oceniani przez pryzmat białego fartucha, który jest swego rodzaju symbolem lekarza. Fartuch dla nas bywa zbroją, która ułatwia wyjście na medyczne „pole walki”. Gdzieniegdzie się od tego jednak odchodzi, tak by lekarz był traktowany jako bliższy drugiemu człowiekowi.
Czy pandemia wpłynęła na te wyniki?
W pandemii zmieniły się oczekiwania wobec lekarzy. Jako grupa zawodowa zyskaliśmy na niej wizerunkowo. Tak przynajmniej wynika z międzynarodowych badań przeprowadzonych przez Ipsos w 28 krajach. O ile w 2018 r. zaufanie do lekarzy wyniosło średnio 55 proc., a w 2019 r. 57 proc., o tyle w 2021 r. wzrosło do 64 proc. W Polsce w tym czasie zaufanie było najniższe w badanej grupie państw i wyniosło jedynie 39 proc.
Jak to wytłumaczyć?
Na to pytanie próbuje znaleźć odpowiedź powołany przez Naczelną Radę Lekarską (NRL) Zespół ds. wizerunku zawodu lekarza i lekarza dentysty. Od kilku miesięcy intensywnie analizujemy ten temat. Wkrótce przyjdzie czas na wnioski i rekomendacje działań, tak byśmy mogli poprawić odbiór społeczny. Jedną z przyczyn należy upatrywać w podważaniu zaufania do naszej grupy zawodowej. Odnoszę wrażenie, że częściowo jest to działanie świadome i w pełni zamierzone.
Kto dyskredytuje lekarzy?
Politycy. Jesteśmy przez nich postrzegani jako osoby lepiej wykształcone, zamożniejsze i bardziej wymagające. Kierujemy do rządzących apele, które spotykają się z ich niezadowoleniem. Dlatego nas krytykują. Stawianie lekarzy w roli wiecznych opozycjonistów jest wygodne, bo można przerzucać na nich odpowiedzialność m.in. za długie kolejki. Tymczasem to nie nasza wina. Odpowiada za to organizator opieki zdrowotnej, czyli decydenci.
My leczymy w oparciu o warunki stworzone przez polityków i urzędników. Owszem, w naszej pracy zdarzają się potknięcia, ale w debacie publicznej są one wyolbrzymiane. Media za często pokazują nas w negatywnym świetle. Ciągłe pokazywanie błędów nie sprzyja kształtowaniu dobrego wizerunku, co rzutuje na relacje lekarz-pacjent, a przecież jakość pracy i życzliwość większości lekarzy i lekarzy dentystów stoją na wysokim poziomie.
Czy w czasie studiów zwraca się uwagę przyszłym lekarzom, że od sposobu komunikacji z pacjentami może zależeć ich odbiór społeczny?
Tak zupełnie wprost chyba się o tym nie mówi, a przynajmniej ja się z tym nie spotkałem. Na studiach od dawna są jednak zajęcia z psychologii czy socjologii pomagające w rozumieniu tego mechanizmu. Coraz większy nacisk kładzie się na tzw. umiejętności miękkie i naukę komunikacji z pacjentami. To dobry prognostyk na przyszłość, bo poziom tych kompetencji w naszej grupie zawodowej będzie rósł, co – mam nadzieję – przełoży się na większe zadowolenie pacjentów.
Czy lekarze potrafią słuchać pacjentów?
Lekarze uważają, że tak. Z badania opublikowanego kilka lat temu w Medscape wynika, że 87 proc. lekarzy deklaruje wysokie umiejętności w słuchaniu pacjentów, ale w dwóch trzecich analizowanych wizyt przerywali swoim pacjentom średnio po 11 sekundach. Dla niektórych pacjentów często najważniejsze jest spokojne wysłuchanie go przez lekarza. Z kolei dla nas kluczowe jest postawienie diagnozy i wyleczenie chorego.
I tu chyba pojawia się pewien zgrzyt…
Z innych badań, do których dotarłem, wynika, że pacjenci oczekują kontaktu wzrokowego, partnerstwa, cierpliwego słuchania, poświęcenia im uwagi i oczywiście dostępności. Zabrzmi to paradoksalnie, ale wielu pacjentów przede wszystkim oczekuje, byśmy mieli dla nich czas i chcieli ich wysłuchać.
To oczywiste, że w tym wszystkim chodzi o postawienie diagnozy i wyleczenie choroby, ale z punktu widzenia pacjenta nie zawsze znajduje się to na pierwszym miejscu. To, w jaki sposób przebiega wizyta w gabinecie, jak lekarz rozmawia z pacjentem, mocno wpływa na nasz wizerunek.
Część lekarzy przyznaje, że komunikacja z pacjentami kuleje. Tłumaczą to nadmiarem obowiązków, w tym stosami formularzy do wypełnienia. Czy można te niedostatki uzasadniać w ten sposób?
Komunikacja z pacjentami wpływa na postrzeganie lekarzy przez pacjentów – to fakt. Faktem jest i to, że biurokracja naprawdę nas przytłacza. Czasami do gabinetu przychodzą pacjenci, którym w czasie jednej wizyty trzeba wystawić kilka różnych dokumentów, więc większość wizyty zajmuje wypełnianie zaświadczeń, druków i formularzy. Lekarz nie skupia się wtedy na pomocy medycznej, tylko na kwestiach socjalnych, bo dzięki papierom pacjent otrzyma zniżkę na leki lub bezpłatny dostęp do wyrobów medycznych.
Systemy komputerowe tylko częściowo ułatwiają wypełnienie dokumentów. Sprawy formalne zjadają cenny czas, który mógłby zostać przeznaczony na wysłuchanie pacjenta, co przekłada się na ocenę ze strony społeczeństwa. Dłuższy czas wizyty sprzyja głębszej relacji między lekarzem a pacjentem i ułatwia zrozumienie jego potrzeb, ale jednocześnie ogranicza dostępność opieki zdrowotnej innym osobom. Ilość tego czasu to kwestia organizacji systemu ochrony zdrowia, a nie dobrej woli lekarza.
Co jest głównym celem medycyny: pacjent czy choroba?
W tym aspekcie zachodzi zmiana, bo medycyna coraz bardziej ukierunkowuje się na pacjenta. Celem staje się nie tyle jego zdrowie, co on sam. Dobrą opiekę zdrowotną zaczyna się mierzyć niekoniecznie liczbą badań i procedur, co oceną tego, czy pacjent po naszej interwencji czuje się lepiej – chodzi o zwracanie większej uwagi na komfort życia i poprawę jakości życia, a nie tylko wyeliminowanie choroby lub ograniczenie jej skutków. Lepsza jakość życia pacjenta przekłada się na nasz wizerunek.
Jak samorząd lekarski chce wpływać na jego zmianę?
Można to robić poprzez edukowanie zarówno lekarzy, jak i pacjentów. Ważna jest szybka reakcja na to, co się pojawia się w mediach. W ubiegłym roku NRL po raz pierwszy w historii powołała Zespół ds. wizerunku zawodu lekarza i lekarza dentysty – to, że widzimy potrzebę wpływu na zmianę postrzegania naszej grupy zawodowej, samo w sobie jest sukcesem.
Rolą samorządu jest także pokazywanie pozytywnej strony naszego zawodu i sukcesów środowiska. Bez wątpienia potrzebne są działania medialne, w czym ważną rolę odgrywają „media lekarskie”, m.in. „Gazeta Lekarska”. Przybliżanie różnych aspektów pracy lekarza pomaga budować pozytywny wizerunek w społeczeństwie.
A jak izby walczą z negatywnym przekazem?
Reagujemy na hejt, gdy tylko się pojawia. Staramy się wyjaśniać zarzuty kierowane zarówno wobec całego środowiska, jak i konkretnych lekarzy. Gdy znany polityk skierował zarzuty wobec jednego ze szpitali, poprosiliśmy o konkrety. Skutek? Nabrał wody w usta i sprawa nie miała już dalszego ciągu. Ważne jest propagowanie systemu no fault i wprowadzenie go do ustawy o jakości w opiece zdrowotnej i bezpieczeństwie pacjenta, o co walczymy od kilkunastu miesięcy.
To nie jest stricte działanie na rzecz wizerunku, a ukierunkowanie na poprawę opieki, ale dzięki temu można wpływać na społeczny odbiór medyków. Dzięki no fault chcemy wprowadzić mechanizmy podnoszące jakość naszej pracy. Błędy czasami się zdarzają, ale nie uciekamy od odpowiedzialności – chcemy ich szukać, zgłaszać je i naprawiać, a przede wszystkim chcemy się na nich uczyć, by w przyszłości się nie powtórzyły. Wprowadzenie no fault może poprawić postrzeganie lekarzy.
Czy zmiany w Kodeksie Etyki Lekarskiej (KEL) mogą mieć w tym swój udział?
Myślę, że tak, choć w środowisku lekarskim są różne oczekiwania. Wkrótce na stronie Naczelnej Izby Lekarskiej zostaną opublikowane propozycje zmian opatrzone komentarzem Komisji Etyki NRL – wtedy będziemy mogli porozmawiać na ten temat bardziej szczegółowo. Zmiany zależą od decyzji Krajowego Zjazdu Lekarzy, który odbędzie się w maju 2024 r. Do dyskusji na ten temat trzeba podejść z dużym spokojem.
Osobiście nie spodziewam się rewolucyjnych zmian w zasadach etycznych ustalonych ponad dwa tysiące lat temu przez Hipokratesa. One są ponadczasowe. Chodzi raczej o dostosowanie treści niektórych artykułów do współczesnych realiów. Przypomnę, że KEL został przyjęty w 1991 r. Znowelizowano go dwa razy: w 1993 r. i w 2003 r. Wówczas nie istniała telemedycyna, a internet nie był tak powszechnie wykorzystywany jak teraz.
Część lekarzy jest bardzo aktywna w mediach społecznościowych. Czy w tym aspekcie trzeba coś zmienić?
W mojej ocenie tak, bo coraz silniej wpływa to na odbiór naszego środowiska. W samorządzie od dłuższego czasu toczą się dyskusje na ten temat i jeszcze nie do końca wiemy, jak sobie z tym poradzić. Z jednej strony, jak stanowi art. 71 KEL, lekarz ma obowiązek zwracania uwagi społeczeństwa i władz na znaczenie ochrony zdrowia, a swoim postępowaniem, także poza pracą zawodową, nie może propagować postaw antyzdrowotnych.
Z drugiej – zdarza się, że ktoś głosi nie do końca sprawdzone tezy lub powołuje się na informacje, których rzetelność nie jest bezdyskusyjna. W KEL nie wszystko jest skonkretyzowane. Chcielibyśmy uporządkować kwestie obecności lekarzy w mediach społecznościowych i prowadzenia tam dyskusji. Czasami są to publiczne spory w formie postów lub komentarzy.
W sądach lekarskich trwają postępowania wobec lekarzy, którzy propagowali tezy niezgodne z wiedzą medyczną lub przeczące aktualnej wiedzy medycznej. Oczywiście w naszej dyscyplinie jest sporo kwestii dyskusyjnych, np. co do wyboru najlepszej terapii, ale pewne zagadnienia nie powinny budzić wątpliwości.
Czy receptomaty wpływają na postrzeganie środowiska lekarskiego?
Oczywiście. Znane są przypadki, gdy pacjent sobie zaszkodził, zamawiając leki za ich pośrednictwem, co rzutuje na nasz wizerunek. Jestem bardzo dużym przeciwnikiem tego typu usług, ponieważ przyjmowanie wielu leków wymaga regularnego badania pacjenta i wizyt kontrolnych, a tego receptomaty nie gwarantują. Wydawanie leków podlega szczegółowym regulacjom i tak powinno pozostać.
W niedawnym stanowisku Komisji Etyki Lekarskiej NRL zwrócono uwagę, by odróżniać sprzedaż recept i zwolnień na żądanie od teleporady, by nie stawiać znaku równości między wystawianiem recepty od ich „zamawiania”, a właśnie z tym zjawiskiem mamy do czynienia za pośrednictwem niektórych portali internetowych.
Na początku rozmowy powiedział Pan, że lekarze są wobec siebie bardzo krytyczni…
To ma swoją dobrą stronę, bo ciągle podwyższamy poprzeczkę i uczymy się nowych rzeczy. Chcemy być lepsi w tym, co robimy, aby lepiej pomagać pacjentom. Jednak uważam, że powinniśmy bardziej siebie doceniać. Wielu naszych rodaków zmienia zdanie o polskich lekarzach, gdy wyjeżdżają za granicę. Mam sporo pacjentów, którzy są Polakami, a obecnie na stałe mieszkają np. w Szwecji czy Irlandii.
Praktycznie wszyscy chwalą naszą opiekę zdrowotną, bardzo doceniają wszystkich medyków, dostrzegają nasze zaangażowanie i cieszą się z możliwości bezpośredniej rozmowy z lekarzem. Okazuje się, że w niektórych krajach Europy Zachodniej nie mogą na to liczyć, ba, nie zawsze dostają do ręki wyniki swoich badań, bo pacjentowi omawia je personel medyczny. Podobnie jest z obcokrajowcami, którzy zgłaszają się do mojego gabinetu – dziwią się, że mogą podyskutować, a lekarze w Polsce próbują rozwiewać ich wątpliwości, a także, że mogą zadawać nam pytania.
Może dlatego, że w opiece podstawowej pewne kompetencje przejęły inne zawody medyczne?
Pewnie tak. W niektórych krajach Europy Zachodniej i w Skandynawii część kompetencji należących wcześniej do lekarzy przejęły pielęgniarki, położne i pracownicy socjalni, a u nas prawie wszystkim osobiście zajmuje się lekarz. Dostęp do lekarza jest trudniejszy i tylko on decyduje, jakie badanie wykona pacjentowi. W wielu krajach ciążę prowadzi położna, a w jej trakcie nie ma tylu badań USG co u nas. Mimo licznych bolączek w publicznej ochronie zdrowia w Polsce czasami mamy szerszą diagnostykę niż w wielu bogatszych krajach. Być może to wynika z naszej słowiańskiej duszy, ale to temat na zupełnie inną rozmowę.
Deficyt zaufania
Jesteśmy nieufni nie tylko wobec lekarzy – taki wniosek wyłania się z Globalnego Monitora Zaufania Ipsos 2022. Na tle innych narodów zaufanie Polaków do takich grup zawodowych jak lekarze, nauczyciele, sędziowie, policjanci czy prezenterzy telewizyjni jest znacznie niższe. Do osób duchownych też.
Tylko 39 proc. Polaków ufa lekarzom – to wynik najniższy (sic!) ze wszystkich krajów ujętych w badaniu Ipsos. Średni globalny poziom zaufania do tej grupy zawodowej wynosi 59 proc. Dla porównania: w Hiszpanii – 77 proc., w Wielkiej Brytanii – 66 proc., a we Francji – 65 proc.
Wprawdzie w czasie pandemii we wszystkich analizowanych krajach odnotowano wyraźny wzrost zaufania do lekarzy i naukowców, ale wyniki z 2022 r. pokazują jego spadek zarówno wobec naukowców, jak i lekarzy. Można więc powiedzieć, że powrócił do poziomów sprzed pojawienia się COVID-19. Co warte podkreślenia, Polska należy do państw, w których zanotowano najwyższe spadki zaufania do obu grup.
„W Polsce bardzo źle wygląda również zaufanie do nauczycieli. W naszym kraju ufa im tylko 34 proc. osób, podczas gdy światowa średnia zaufania do nauczycieli wynosi 52 proc. Tu także mamy do czynienia z jednym z najniższych wyników zaufania na świecie” – podkreślono w komunikacie.
Z badania Ipsos wyłania się również inny ciekawy wniosek: na tle ogólnego deficytu zaufania stosunkowo wysoko wypadają „zwykli ludzie” (35 proc. w Polsce, podczas gdy średnia dla 28 krajów wyniosła 38 proc.). „Tu poziom zaufania też nie jest zbyt wysoki, ale nie odbiega tak znacząco od wyników międzynarodowych, jak w przypadku innych grup” – podsumowują badacze.
Globalny Monitor Zaufania Ipsos 2022 został opracowany w oparciu o badanie przeprowadzone od 27 maja do 10 czerwca 2022 r. w 28 krajach na całym świecie. Wśród nich znalazły się m.in. Australia, Belgia, Hiszpania, Japonia, Kanada, Korea Południowa, Dania, Francja, Niemcy, Stany Zjednoczone, Szwecja, Węgry i Włochy.