20 maja 2024

Maciej Hamankiewicz: ochrona zdrowia jest upolityczniona

Nawet legendarny profesor Zbigniew Religa jako minister zdrowia nie podejmował wszystkich decyzji po linii samorządu lekarskiego – mówi dr n. med. Maciej Hamankiewicz, prezes NRL VI i VII kadencji (2010-2018).

Fot. arch. NIL

Rozmawiamy kilkadziesiąt godzin po tym, gdy wrócił Pan z Japonii. Jak tam jest?

Nieprawdopodobnie czysto. Brakuje koszy na śmieci, a mimo to na ulicach nie widziałem żadnych odpadków, nawet niedopałków papierosów. W czasie pobytu musiałem skorzystać z tamtejszej opieki zdrowotnej.

W aptece nie chciano mi sprzedać leku, mimo że pokazywałem moje prawo wykonywania zawodu. Wizyta w placówce opieki podstawowej, przynajmniej tej, w której byłem, wyglądała podobnie jak w Polsce. To jaskrawy kontrast w porównaniu z tym, co rok temu zobaczyłem w jednym ze szpitali klinicznych w Izraelu.

Spędziłem tam prawie pół doby, towarzysząc jednemu z pielgrzymów. Byłem zszokowany, jak źle można traktować osoby z zagrożeniem życia w szpitalnym oddziale ratunkowym. Wielu polskich pacjentów zmieniłoby perspektywę, widząc, jak dużo dobrego robi się u nas, mając do dyspozycji znacznie mniejsze środki niż Izrael.

Wróćmy jednak do Polski. Jest Pan delegatem na Krajowy Zjazd Lekarzy nieprzerwanie od 1993 r. Co się wtedy działo?

Mój pierwszy zjazd, w którym uczestniczyłem jako delegat, dotyczył kwestii etycznych. Zorganizowano go w Sali Kongresowej w Warszawie. Mimo że od tego czasu minęło ponad 30 lat, doskonale pamiętam, że w czasie dyskusji ścierały się różne światopoglądy. Uczestnicy prezentowali własne punkty widzenia, zwłaszcza w kwestii ochrony życia ludzkiego i badań klinicznych.

Sprawami etycznymi zajął się także późniejszy zjazd, w Toruniu, ale wówczas nie było aż tylu debat co w 1993 r. A największą wartością każdego Krajowego Zjazdu Lekarzy jest to, byśmy ze sobą dyskutowali i spierali się na argumenty. Dopiero potem można podejmować decyzje. Te rozmowy są twórcze zarówno dla samorządu, jak i każdego lekarza i lekarza dentysty z osobna.

Co jest największym sukcesem samorządu lekarskiego z perspektywy 35 lat od jego reaktywacji?

Moim zdaniem doprowadzenie do uchwalenia ustawy umożliwiającej samorządowi samoregulację etyczną. Dla mnie istotne jest to, że Kodeks Etyki Lekarskiej powstawał w pewnej niezgodzie z obowiązującym wówczas przepisami. Fakt, że dopiero później prawo uwzględniło dorobek etyki lekarskiej, także cieszy, choć o niektóre kwestie trzeba było zawalczyć przed Trybunałem Konstytucyjnym.

Co jeszcze?

O wielu sprawach moglibyśmy rozmawiać. Z perspektywy czasu widzę, że praca w samorządzie okazała się dla wielu osób szkołą, wręcz uniwersytetem w zakresie pogłębienia wiedzy o kwestiach etycznych, co – i to kolejny sukces – umożliwiło wniesienie polskiego dorobku do międzynarodowych organizacji lekarskich.

Działając w izbach lekarskich, ludzie dorastali, dojrzewali, co nie pozostawało bez wpływu na wzrost świadomości prawnej w całym środowisku. Przed reaktywacją samorządu była ona znikoma. Poza tym udało się zintegrować środowisko. Wcześniej, przed 1989 r., byliśmy znacznie bardziej rozproszeni. I to dotyczy nie tylko lekarzy w moim wieku, ale również dużo młodszych, którzy angażują się w działalność samorządową. Obecnie jest ich całkiem sporo.

A największe porażki? Co przez te trzy i pół dekady się nie udało?

Nie udało się utrzymać na dłuższą metę przyjacielskich stosunków z osobami, które stawały na czele resortu zdrowia. Mam na myśli zarówno ministrów, jak i wiceministrów. W przypadku kilku osób wywodzących się z naszego samorządu początkowo relacje były dobre, ale z upływem czasu to się zmieniało.

Praktycznie żaden minister nie chciał słuchać opinii Naczelnej Rady Lekarskiej. Poza tym nie udało się przekonać ministra finansów do wprowadzenia stawki VAT dla ochrony zdrowa. Ochrona zdrowia jest niestety bardzo upolityczniona.

To politycy przeszkadzają lekarzom czy lekarze politykom?

My nie przeszkadzamy, lecz staramy się im pomagać w zrozumieniu naszej misji, którą jest ratowanie życia i zdrowia ludzi. Niestety niektórzy politycy wykorzystują ludzkie nieszczęścia do własnych interesów. Taka postawa budzi w nas sprzeciw.

Co uważa Pan za największe osiągnięcie w okresie swojej prezesury?

Dla mnie największym sukcesem była wygrana przed Trybunałem Konstytucyjnym 7 października 2015 r. Trybunał zgodził się z Naczelną Radą Lekarską, że obowiązek wskazania przez lekarza, który powołuje się na klauzulę sumienia, realnych możliwości uzyskania świadczenia u innego lekarza lub w podmiocie leczniczym jest niezgodny z konstytucją, ponieważ narusza wolność sumienia. To zdecydowanie zmieniło naszą rzeczywistość.

Pamiętam, że rozprawa trwała cały dzień. Jak powiedział przewodniczący składu sędziowskiego, był to jeden z nielicznych przypadków w jego karierze, gdy przygotowane wcześniej uzasadnienie do wyroku zostało zmienione. W tym konkretnym przypadku stało się to pod wpływem argumentacji samorządu.

To nie była jedyna sprawa w Trybunale Konstytucyjnym w tamtym czasie.

W Trybunale udało się także wygrać sprawę dotyczącą jawności pytań testowych z odbytych już egzaminów LEK, LDEK i PES. Później ministrowie robili, co mogli, żeby tylko nie zrealizować wyroku w rzetelny sposób, ale koniec końców jawność stała się faktem. Nieszczęściem jest jednak to, że obecnie bardzo duża część pytań jest powielana, co prowadzi do parodii znanej ze zdawania egzaminu teoretycznego na prawo jazdy.

Poza tym rozpoczęliśmy zdecydowaną walkę z wykorzystywaniem nienaukowych metod leczenia przez niektórych lekarzy. Prawnie potwierdzone zwycięstwo, że homeopatia nie jest formą terapii, było kolejnym niełatwo osiągniętym sukcesem w tamtym czasie. Pytał Pan, jak się domyślam, o to, co najistotniejsze i co jednocześnie zostało okupione wielkim trudem i wysiłkiem ze strony Naczelnej Izby Lekarskiej. Te trzy sprawy – dotyczące klauzuli sumienia, jawności pytań z egzaminów i homeopatii – właśnie takie były.

W okresie, gdy był Pan prezesem, NIL alarmował o luce pokoleniowej i apelował o zwiększenie limitów przyjęć na kierunek lekarski. Decydenci posłuchali tych rad, ale przyszli lekarze coraz częściej zdobywają dyplomy w uczelniach, które obecny szef NRL określa mianem „szkółek lekarskich”.

To, z czym teraz mamy do czynienia, jest parodią. Za czasów ministra edukacji i nauki Przemysława Czarnka kształcenie przyszłych lekarzy doprowadzono do absurdu. Zamiast z powrotem otworzyć szkoły felczerskie, doszło do uruchomienia kierunku lekarskiego w placówkach, które nie spełniają oczekiwań dotyczących przyzwoitego wykształcenia.

Jest to dramatyczna porażka także samorządu, któremu niestety nie udało się przekonać decydentów, że przyszli lekarze powinni być rzetelnie przygotowani do wykonywania zawodu. Niestety to zrodzi poważne problemy. W przyszłości samorząd lekarski będzie ponosił wysiłek weryfikacji poziomu wiedzy tych osób. Zgodnie z przepisami izby mają obowiązek reagować w uzasadnionych przypadkach.

Czy kształcenie lekarzy powinno odbywać się tylko w uniwersytetach publicznych?

Nigdy nie protestowałem przeciw formie własności szpitala, bo pacjentom można pomagać zarówno w placówkach publicznych, jak i prywatnych. Podobnie jest z uczelniami – najważniejsze jest zapewnienie jakości kształcenia.

W przeszłości optowałem nawet za tym, by niektóre uczelnie niepubliczne otrzymały możliwość kształcenia przyszłych lekarzy, ale oczywiście nie chodziło mi o te, które robią to od niedawna.

Obecnym przewodniczącym sejmowej Komisji Zdrowia jest Bartosz Arłukowicz, z którym, gdy był szefem resortu zdrowia, a Pan prezesem NRL, relacje nie układały się najlepiej.

Jestem chrześcijaninem, więc uważam, że każdy ma prawo do poprawy. Poglądy obecnego przewodniczącego Komisji Zdrowia uległy dużej metamorfozie. Zresztą w sprawach dotyczących ochrony zdrowia liczni działacze Platformy Obywatelskiej bardzo się zmienili przez ostatnią dekadę. Oczywiście poglądy zmieniali też przedstawiciele innych ugrupowań.

Proszę przypomnieć, dlaczego iskrzyło na linii minister–NRL, bo młodsi czytelnicy mają prawo tego nie wiedzieć.

Z każdym ministrem zdrowia iskrzyło, ponieważ politycy – bez względu na przynależność partyjną – wolą realizować wytyczne swoich liderów, zamiast skupić się na faktycznej poprawie sytuacji w ochronie zdrowia.

Ustawa refundacyjna, która weszła w życie za czasów ministra Arłukowicza, początkowo była dramatycznie niedopracowana i m.in. z tego powodu wcześniej stawaliśmy w kontrze wobec minister Ewy Kopacz. Trudno oczekiwać, by „produkcja” złych, niewłaściwie przygotowanych ustaw spotykała się z przychylnością NRL. Podobnie było z onkologią, którą szybko chciał się chwalić minister Arłukowicz.

Chodzi o pakiet onkologiczny?

Tak. Początkowo przepisy dotyczące tej kwestii były zwyczajnym bublem. Dopiero po wielu późniejszych zmianach pakiet onkologiczny zaczął funkcjonować w praktyce, ale gdy ówczesny szef resortu zdrowia na konferencjach prasowych ogłaszał wielki sukces, żadnego przełomu w obszarze poprawy opieki onkologicznej jeszcze nie było.

Jako prezes NRL złożył Pan wniosek do Trybunału o zbadanie zgodności z konstytucją przepisów wprowadzających pakiet onkologiczny w zakresie dotyczącym wykonywania zawodu lekarza…

Żaden polityk nie lubi krytyki, bo żyje z sukcesów. Z kolei inny minister, związany z PiS, ponosi odpowiedzialność za wejście w życie dramatycznego bubla w postaci Systemu Monitorowania Kształcenia Pracowników Medycznych, z czym zresztą zmagamy się do teraz.

Nawet nasz legendarny profesor Zbigniew Religa, choć spośród wielu ministrów zdrowia to właśnie z nim najłatwiej dało się porozumieć i z którym udało mi się trochę spraw załatwić jeszcze w czasie, gdy byłem prezesem Okręgowej Rady Lekarskiej w Katowicach, nie podejmował wszystkich decyzji po linii samorządu.  Ale my nie byliśmy i nie jesteśmy od schlebiania ministrom, lecz od recenzowania ich pracy.

Czy w ochronie zdrowia w Polsce jest za dużo centralnego planowania i finansowania, a za mało konkurencji?

Centralizacja nie zawsze jest właściwa, a w przeszłości była przeprowadzana w dziwny sposób. System finansowania też jest wadliwy. Prawo i Sprawiedliwość jeszcze przed dojściem do władzy w 2015 r. obiecywało likwidację Narodowego Funduszu Zdrowia. Koncepcję opracował minister z ramienia ówczesnej partii rządzącej. PiS nie zrealizował obietnicy, bo prezes Jarosław Kaczyński uznał, iż NFZ oferuje najtańszy system ochrony zdrowia. Niestety nie wziął pod uwagę tego, że nie najlepszy.

Co będzie największym wyzwaniem dla lekarzy i lekarzy dentystów w odległej perspektywie, powiedzmy, za 15-20 lat?

Obawiam się, że te same problemy, z którymi dziś się mierzymy, będą aktualne w kolejnych dekadach. Wielkim wyzwaniem jest tworzenie przepisów prawa i ustalanie wysokości wynagrodzeń. Bolączkę stanowi przypisanie do szpitali obowiązków, które nie powinny być nakładane na świadczeniodawców, lecz na urzędników państwowych. Jest potrzebna zmiana organizacji nocnej i świątecznej opieki zdrowotnej.

Mógłbym tak jeszcze długo wymieniać. Rozregulowany i niespójny system bezwzględnie wymaga naprawy, niestety wydaje mi się, że obecna ekipa nie będzie w stanie go poprawić. Trudno sobie wyobrazić dokonanie tego w rewolucyjny sposób. Z kolei podejście ewolucyjne wymaga konsensusu i konsekwencji kolejnych rządzących ekip.

Jedno nie ulega wątpliwości. Samorząd lekarski powinien czuwać nad kierunkiem zmian, wytykać błędy i nie obrażać się, jeśli nasze postulaty nie zostaną uwzględnione przez decydentów. Do tego potrzebna jest mądrość doświadczonych działaczy lekarskich. Mądrość i doświadczenie to dwie kluczowe cechy, jakimi powinni się charakteryzować.