5 października 2024

Mateusz Rybicki: Mamy czas dla chorych i na własne życie

Jak wygląda praca lekarza w Szwecji i jak działa tamtejszy system opieki zdrowotnej? Z Mateuszem Rybickim, specjalistą medycyny rodzinnej z Gdańska, na stałe praktykującym w Szwecji, rozmawia Lidia Sulikowska.

Foto: arch. prywatne

Dlaczego zdecydował się pan opuścić Polskę?

Powód mojego wyjazdu był banalny. Po zakończeniu stażu podyplomowego starałem się o rezydenturę z medycyny rodzinnej w woj. pomorskim, niestety bez powodzenia.

Chciałem robić to, co kocham, więc postanowiłem poszukać swojej szansy poza granicami Polski. Wybór padł na Szwecję, bo ten kraj miałem już okazję poznać bliżej jeszcze w czasach szkolnych. Nauczyłem się wtedy języka szwedzkiego. Wbrew pozorom, jest on bardzo prosty.

W Szwecji nie było problemów z dostaniem się na wymarzoną specjalizację?

System kształcenia specjalizacyjnego wygląda tu inaczej. Nie ma procesu rekrutacyjnego na rezydentury sterowanego centralnie, z odgórnym przyznawaniem miejsc specjalizacyjnych w zależności od punktów zdobytych podczas egzaminu. Tutaj można rozpocząć szkolenie w każdym momencie – placówki medyczne ogłaszają nabór przez cały rok, a chętni aplikują bezpośrednio do nich.

Wygląda to tak, jak w przypadku ubiegania się o pracę. Nie ma limitów określanych przez resort zdrowia – to ośrodki medyczne decydują, ile otworzą etatów rezydenckich na daną specjalizację i same poszukują chętnych, np. publikując ogłoszenia. Oczywiście na jedne specjalizacje jest trudniej się dostać, na inne łatwiej, ale generalnie problemu nie ma. Placówki w większych miastach są nieco bardziej oblegane niż te na prowincji.

Ośrodki prowadzące szkolenia specjalizacyjne otrzymują środki z budżetu państwa na pensje dla rezydentów, ale nierzadko zdarza się, że specjalizant otrzymuje wynagrodzenie wyższe od gwarantowanego. W Szwecji brakuje lekarskich rąk do pracy i placówki medyczne chętnie rekrutują młodych, bo wiedzą, że to dla nich szansa, że taki lekarz po ukończeniu specjalizacji to potencjalny pracownik na dłużej. Pracodawcy chętnie dopłacają do pensji podstawowej rezydenta, by zatrzymać go właśnie u siebie.

Braki kadrowe są problemem?

Zdecydowanie tak. Co prawda jest tutaj spora liczba lekarzy, ale pracują maksymalnie na jeden etat, a większość tak naprawdę jeszcze mniej. Nie ma potrzeby pracować więcej, bo zarobki i tak są bardzo satysfakcjonujące.

Ktoś jednak musi obsadzić dyżury w szpitalach i przychodniach.

Tak, ale to nie jest problem lekarza, tylko jego pracodawcy. Nikogo nie można przymusić, by brał nadgodziny. Zresztą, taka sytuacja jest bardzo korzystna dla lekarzy, bo jeśli chętnych do dodatkowej pracy jest niewielu, to jest ona wynagradzana na wysokim poziomie. Szwedzkie społeczeństwo bardzo ceni życie pozazawodowe. Zachowanie równowagi między pracą a życiem prywatnym jest tutaj ważną wartością. Lekarze nie są wyjątkiem. Cenią swój czas wolny, a w pracy rozsądne nią obciążenie.

Oczywiście szwedzki system ochrony zdrowia jest lepiej finansowany niż ten w Polsce, więc pewnie łatwiej im wyegzekwować lepsze warunki zatrudnienia. Specjalista na etacie z kilkuletnim stażem miesięcznie zarobi tutaj średnio 70-90 tys. koron brutto (30-40 tys. zł), a koszty życia nie są znowu tak wysokie, jakby się mogło wydawać. Generalnie porównanie poziomu wynagrodzenia do kosztów życia wypada o wiele lepiej niż w Polsce.

Szwecja jest otwarta na lekarzy z innych krajów?

Zdecydowanie tak. Co czwarty praktykujący w tym kraju lekarz to imigrant, a Polacy stanowią jedną z największych grup. Moi rodacy – szczególnie ci z kilkunastoletnim stażem, są tutaj bardzo cenieni zarówno przez swoich współpracowników, jak i pacjentów. Co ciekawe, kiedyś przyjeżdżały tutaj głównie osoby z dużym doświadczeniem zawodowym, teraz coraz częściej są to młodzi ludzie – tuż po ukończeniu stażu podyplomowego.

Co się panu najbardziej podoba w szwedzkim systemie ochrony zdrowia?

Możliwość zachowania balansu pomiędzy pracą a życiem prywatnym oraz sama kultura pracy. Mamy sporo czasu dla pacjenta, ja przyjmuję dziennie średnio 10 osób. Wizyta trwa 20-40 minut. Nie jesteśmy też za bardzo obciążeni pracą administracyjną. Po wyjściu pacjenta z gabinetu nagrywamy nasze obserwacje na dyktafon, a sekretarka medyczna wpisuje je później do karty medycznej chorego.

Sporo czasu poświęcamy na omawianie w gronie współpracowników trudniejszych przypadków medycznych. Otwarcie rozmawiamy o napotykanych problemach i chętnie konsultujemy się z innymi lekarzami oraz – w ramach ich kompetencji – z pielęgniarkami i fizjoterapeutami.

Co ciekawe, w Szwecji zdecydowana większość placówek – czy to państwowych, czy prywatnych – udziela usług finansowanych ze środków publicznych. Pacjent za wizytę wnosi każdorazowo symboliczną opłatę w wysokości 150-200 koron, zależnie od regionu (ok. 66-88 zł). Praktyki prywatne, w których pacjent pokrywa całość kosztu wizyty – tak, jak ma to miejsce w Polsce – w ogóle tutaj nie funkcjonują.

Ważne jest też chyba funkcjonowanie systemu no-fault.

To prawda. Jeśli coś pójdzie nie tak, nie ma szukania winnego, tylko analizowany jest problem i wyciągane są wnioski – placówka musi wprowadzić takie działania, które zminimalizują wystąpienie podobnego błędu w przyszłości. Lekarz nie jest pociągany do odpowiedzialności za spowodowanie nieumyślnego błędu w ramach wykonywanych obowiązków. Publikowane są też raporty opisujące konkretne zdarzenia, ale zanonimizowane. Dzięki nim wszyscy uczymy się i wyciągamy wnioski.

Takie rozwiązanie to ogromne wsparcie dla lekarza, dające odciążenie psychiczne i duży komfort pracy. Nie ma strachu przed zgłaszaniem wystąpienia zdarzeń niepożądanych, bo nie ma piętnowania lekarza. Odnotowywanie takich przypadków ma służyć doskonaleniu systemu pracy i uniknięciu ich w przyszłości. Z wielkim smutkiem patrzę na moich kolegów i koleżanki w Polsce, którzy nie mają takiego komfortu w pracy.

A co z pacjentem? Czy otrzyma rekompensatę za uszczerbek na zdrowiu?

Jest system odszkodowawczy organizowany i finansowany przez państwo, który pokrywa takie zobowiązania.

Jakie są największe problemy tutejszej ochrony zdrowia?

Jak w każdym kraju, w Szwecji też narzeka się na niedofinansowanie usług zdrowotnych, kolejki do specjalistów i na badania diagnostyczne, ale pozytywne jest to, że pacjenci nie obwiniają za to lekarzy. Mają świadomość, że te problemy muszą rozwiązywać organizatorzy systemu i to ich winią za to, że coś funkcjonuje nie tak, jak należy. Lekarze jako grupa zawodowa są cenieni przez społeczeństwo.

Do nas pacjenci nie mają pretensji, gdy system im czegoś nie zapewnia. Inna sprawa, że obywatel Szwecji nie musi czekać aż tak długo na świadczenia medyczne, jak np. w Polsce. Maksymalnie są to trzy miesiące i jest to prawnie zagwarantowane. Oczywiście w czasie pandemii kolejki nieco się wydłużyły, ale Szwedzi rozumieją tę sytuację.

Jak lekarzom udało się wypracować tak dobry wizerunek?

Jeśli jakiś element systemu nie funkcjonuje, to wyraźnie podkreślamy, że nie można mieć o to pretensji do nas, bo to nie my odpowiadamy za wadliwe działanie systemu. Poza tym na wizytę z pacjentem możemy poświęcić naprawdę dużo czasu, więc chory czuje, że lekarz chce i może mu pomóc. To wzbudza duże zaufanie do lekarza i buduje dobrą relację.

Szwedzi dbają o swoje zdrowie?

Bardzo. Są aktywni fizycznie, zwracają uwagę na to, co jedzą i mają dużą wiedzę na temat podstawowych zagadnień dotyczących zdrowia. Ważną rolę w podnoszeniu tej świadomości odgrywają pielęgniarki, które mają duże uprawnienia. Mogą m.in. ordynować pacjentom podstawowe leki, poza tym uczestniczą razem z lekarzem w podejmowaniu niektórych decyzji terapeutycznych.

To one są pierwszym kontaktem z chorym i decydują, czy potrzebna jest wizyta lekarska, czy może same są w stanie pomóc pacjentowi. Mamy też wyspecjalizowane pielęgniarki, które np. samodzielnie wykonują gastroskopię.

Czy lekarze nie mają poczucia, że pielęgniarki wchodzą w ich kompetencje?

Nie, z prostego powodu – to są dość proste zadania. Po co lekarz ma tracić czas na ich realizację? Lepiej poświęcić ten czas pacjentowi, który wymaga lekarskiej konsultacji specjalistycznej.

Polskie Ministerstwo Zdrowia ubolewa nad tym, że wielu polskich lekarzy – uprzednio wykształconych za pieniądze z budżetu państwa – emigruje zasilać kadry innego kraju.

Lekarze nie wyjeżdżaliby, gdyby mieli satysfakcjonujące warunki rozwoju i pracy w kraju. Praktykowanie zawodu w Polsce jest ciągłą walką – o lepsze wynagrodzenie, godne warunki pracy i możliwość leczenia pacjenta zgodnie z aktualną wiedzą medyczną. Polski lekarz jest przeciążony pracą, a dodatkowo zestresowany, że za nieumyślnie popełniony błąd może grozić mu proces karny. A kiedy człowiek jest przemęczony, łatwo błąd popełnić. Trudno się dziwić, że wielu gotowych jest zrezygnować z takiej pracy i znaleźć dla siebie lepsze miejsce na ziemi.


O kim mowa?

Mateusz Rybicki pracuje w Szwecji kilka lat. Niedawno ukończył specjalizację z medycyny rodzinnej. Praktykuje w przychodni zlokalizowanej w niewielkiej miejscowości niedaleko Karlskrony. Jest autorem facebookowej grupy „Lekarz w Szwecji” oraz podcastów dostępnych na stronie www.lekarzwszwecji.pl.


Szwecja w pigułce

W Szwecji mieszka nieco ponad 10 mln ludzi. Średnia, szacowana długość życia mieszkańca tego kraju wynosi prawie 83 lata. Wydatki na ochronę zdrowia oscylują w granicach 11 proc. PKB (ponad 9 proc. stanowią środki publiczne). Liczba praktykujących lekarzy wynosi 4,3/1000 mieszkańców, a pielęgniarek – 10,9/1000. Średnio w ciągu roku lekarz udziela 650 konsultacji (najmniej w Unii Europejskiej, najwięcej porad – ok. 3200 – udzielają polscy lekarze, średnia unijna wynosi ok. 2000). Szwecja jest krajem posiadającym niewiele łóżek szpitalnych (2,1/1000 mieszkańców, średnia UE: 5/1000).

Dane: „Health at Glance. Europe 2020”, OECD