19 maja 2024

Mój punkt widzenia na sądownictwo lekarskie

Każdy, kto decyduje się być lekarzem, musi mieć świadomość, że medycyna to nie matematyka, ale sztuka, w której powodzenie zależy od wiedzy, intuicji, doświadczenia, empatii – pisze dr Jacek Miarka.

Jacek Miarka. Fot. arch. Gazety Lekarskiej

Ustawa o izbach lekarskich weszła w życie 35 lat temu i odrodzony samorząd lekarski przejął wszystkie sprawy związane z odpowiedzialnością zawodową lekarzy. Ale tak naprawdę był to tylko powrót do przeszłości, bo historia sądownictwa lekarskiego w Polsce zaczęła się w 1921 r., kiedy to ustawowo powołano samorząd lekarski i Sąd Lekarski (SL).

Działał on inaczej niż dzisiejszy sąd. Funkcję rzeczników i oskarżycieli pełnili członkowie SL wyznaczani przez przewodniczącego. Nowelizacja tej ustawy w 1934 r. umocniła jeszcze bardziej rolę SL, który całkowicie samodzielnie zajmował się wszystkimi sprawami odpowiedzialności zawodowej lekarzy.

Uciec jak najdalej

Z przekazów moich starszych kolegów, którzy jednocześnie byli moimi pacjentami, głównie doktora Rosyka ze Lwowa, zapamiętałem, jak wielką estymą cieszył się przedwojenny SL w środowisku. Lekarze nie bali się sądów powszechnych, jeśli tylko mieli dobrego adwokata, natomiast powszechnie uważali, że prawdziwa odpowiedzialność jest przed SL, bo tam będą ich oceniać ludzie doskonale znający tajniki zawodu.

Uznanie lekarza za winnego przez SL wiązało się z taką infamią, że lekarz, jeśli miał pozostawione prawo wykonywania zawodu, musiał wyjechać jak najdalej i w praktyce przenieść się do innej izby lekarskiej. Po wojnie zlikwidowano izby lekarskie, a odpowiedzialnością zawodową zajęły się okręgowe komisje kontroli zawodowej. O tych komisjach mogę powiedzieć więcej, bo zdarzyło mi się brać w nich udział.

Kolejne lata

Byłem tam często jedynym lekarzem, dominowały tzw. czynniki społeczne mające bardzo uproszczone pojęcie o medycynie, ale należy też powiedzieć, że spraw było mało i były one dużego kalibru, np. złe skutki zabiegu wykonywanego przez lekarza upojonego alkoholem. Społeczeństwo nie było też wtedy tak roszczeniowe jak teraz. Ustawa z 1989 r. rozdzieliła role rzeczników odpowiedzialności zawodowej i sądów lekarskich.

W styczniu 1990 r. wybrano pierwszego naczelnego rzecznika odpowiedzialności zawodowej, a w marcu przewodniczącego Naczelnego Sądu Lekarskiego (NSL). Został nim prof. Tadeusz Wencel, który organizował od podstaw pracę NSL. Prezes Sądu Najwyższego (SN) oddelegował wówczas do współpracy z NSL trzech, w mojej opinii świetnych, sędziów SN: Lidię Misiurkiewicz, Halinę Gordon–Krakowską i Teresę Romer.

Panie przewodniczyły w posiedzeniach SL. Uczyliśmy się od nich przede wszystkim procedury, sposobu prowadzenia rozpraw, właściwego prowadzenia akt. Ich obecność dawała nam poczucie dużego bezpieczeństwa i komfortu, a także gwarancję właściwego zachowania stron w SL – podnosiło to rangę NSL. Niestety, przeobrażenia w polskim sądownictwie spowodowały wycofanie z działalności NSL sędziów SN, co bardzo podniosło poprzeczkę wymagań dla nas.

W II i III kadencji przewodniczącym NSL był prof. Władysław Nasiłowski, niekwestionowany autorytet zawodowy i moralny, a mój mentor. Profesor był jedną z najważniejszych postaci polskiej medycyny sądowej, nauczycielem wielu pokoleń lekarzy i prawników. Prof. Wencel i Nasiłowski niestety odeszli już od nas na wieczny dyżur, pozostała nam tylko pamięć i wielka wdzięczność za ich pracę dla sądownictwa lekarskiego.

Przewodniczącym IV i V kadencji NSL został prof. Romuald Krajewski, wybitny lekarz i skromny człowiek. Za jego kadencji wycofano sędziów SN, co stało się wyzwaniem dla składów sędziowskich, ale utrzymano kontakt i na każdym szkoleniu są oni naszymi gośćmi i wykładowcami. W tym czasie nadano pokrzywdzonym uprawnienia strony, wprowadzono jawność postępowań oraz statystykę liczby spraw i czasu postępowania.

Przewodniczącym VI kadencji został dr Jerzy Nosarzewski, a kolejnej VII i VIII dr Wojciech Łącki. Za czasu Ich kadencji nowelizowano ustawę o izbach lekarskich, rozszerzono katalog kar i wprowadzono pewne zapisy z Kodeksu karnego do sądownictwa lekarskiego.

Troska o przyszłość

Jako przewodniczący NSL IX i już połowy X kadencji chciałbym przede wszystkim wyrazić wielki szacunek dla pracy moich poprzedników i wysiłku, który włożyli w budowanie od podstaw pionu odpowiedzialności zawodowej lekarzy. Chcę podkreślić, że nie ma u nas łatwych kadencji, to samo dotyczy okręgowych sądów lekarskich i rzeczników odpowiedzialności zawodowej.

Natomiast z wielką troską patrzę w przyszłość: jest coraz mniej lekarzy chętnych do pracy, a spraw coraz więcej. Wszyscy moi żyjący poprzednicy nadal pracują w sądownictwie lekarskim i to na starych sędziach opiera się praca sądów i rzeczników. Ludzie, z którymi pracuję, to pasjonaci. Rezygnują z pieniędzy, okradają z czasu własne rodziny, żeby zrobić coś dobrego dla samorządu lekarskiego, dla swoich kolegów lekarzy.

Czy czujemy się docenieni za naszą pracę? Zdecydowanie nie. Ze strony naszego środowiska są przykre opinie, że samorząd nie jest od tego, by karać lekarzy, a powinien ich bronić. Pamiętajmy jednak, że jeśli nie ma twardych podstaw, nigdy nie karzemy. Niestety, w każdej grupie zawodowej, także w naszej, zdarzają się patologie, a my jesteśmy po to, by je wychwytywać i eliminować dla dobra pacjentów i całego naszego środowiska.

Musimy dbać o godność zawodu lekarza, to znaczy wystrzegać się tego, co może wpłynąć na negatywne postrzeganie społeczne stanu lekarskiego. I dlatego jesteśmy surowi, kiedy ta godność jest naruszana. Bo z drugiej strony, społeczeństwo ocenia nas odmiennie – że jesteśmy zbyt pobłażliwi, że stanowimy klan białych fartuchów, solidarnie unikający odpowiedzialności i tuszujący wszystkie sprawy. Taki wizerunek kreują chętnie niektóre media, a nawet ugrupowania polityczne, a przy rosnącej roszczeniowości społeczeństwa jesteśmy ulubionym celem ataków. Ile w tym prawdy?

Każdy, kto decyduje się być lekarzem, musi mieć świadomość, że medycyna to nie matematyka, ale sztuka, w której powodzenie zależy od wiedzy, intuicji, doświadczenia, empatii. Nie da się zawodu lekarza wykonywać bezbłędnie, popełnianie błędów, niepożądane zdarzenia medyczne, nieoczekiwane powikłania są wpisane w naszą pracę. Uczciwie postępuje ten, kto potrafi przyznać się do pomyłki i wziąć na siebie odpowiedzialność.

Realia zawodu

Przyczyną błędów mogą być złe warunki pracy, zła organizacja, przeciążenie obowiązkami – przy dużym obciążeniu dyżurami, liczbą przyjętych pacjentów wydolność intelektualna spada. Jako orzekający lekarze znamy wszystkie realia wykonywania zawodu, jesteśmy w stanie ocenić, czy pomyłka została spowodowana przez nieuwagę, niedbalstwo, brak kompetencji, czy przeciążenie obowiązkami i przemęczenie. Bierzemy te wszystkie okoliczności pod uwagę.

Klauzula wyższego dobra, czyli no fault, jest gotowa, wymaga tylko akceptacji ustawowej. Idąc za przykładem krajów skandynawskich, mogłaby bardzo poprawić sytuację prawną pacjentów i lekarzy, bo tworzenie osobnych prokuratur ds. błędów lekarskich i zaostrzanie systemu represyjnego nic nie dało. Trzeba zmienić system, z którym lekarze mają te same problemy, co pacjenci.

Trudno natomiast znaleźć usprawiedliwienie dla lekarzy, którzy dla pieniędzy reklamują i stosują metody leczenia całkowicie niezgodne z aktualną wiedzą medyczną, którzy propagują treści szkodliwe i niebezpieczne dla społeczeństwa, którzy zachowują się niegodnie.

Gdybym miał ocenić, co stanowi dla nas trudność w orzekaniu, to w pierwszym rzędzie liczyłbym na zmiany w ustawie o izbach lekarskich, które są przygotowane, ale do tej pory nie było woli politycznej ich wprowadzenia, np. wydłużenia ustawowego czasu przedawnienia, bo przewlekłość postępowań stanowi nadal naszą piętę achillesową.

Ważną sprawą jest współpraca z okręgowymi sądami lekarskimi i rzecznikami. Organizujemy wspólne szkolenia, staramy się sobie pomagać, przekazywać ważne materiały. Przy pełnej autonomii i niezależności OSL w orzekaniu pracujemy nad stworzeniem jednolitych linii orzeczniczych i eliminujemy błędy proceduralne.

Świat się zmienia

I na koniec słów kilka o etyce. Brałem udział w uchwalaniu Kodeksu Etyki Lekarskiej w 1991 r. w Bielsku-Białej, pamiętam gorącą atmosferę, głosowania, gdzie 34 głosy zdecydowały o ostatecznym kształcie przepisów o prokreacji, o votum separatum grupy redakcyjnej, o sporach w Toruniu w 2003 r. Nasza społeczność lekarska jest podzielona.

Co do tego nikt rozsądny nie może mieć wątpliwości. Natomiast od tego czasu minęło 30 lat, zmienił się świat wokół nas. Wtedy, spierając się o różne principia, nie wiedzieliśmy, jaką siłę i zmiany w naszym życiu przyniesie rozwój internetu, mediów społecznościowych, nikt z nas nie przewidział postępów nauki ani receptomatów. Wreszcie licznych zmian systemowych i prawnych.

Kodeks Etyki jest naszym wspólnym dobrem, a więc tworem pewnego kompromisu, a dla sądu podstawą orzekania. Z punktu widzenia odpowiedzialności zawodowej potrzebne są zmiany, bo nie da się wszystkiego uregulować komentarzami. Mam nadzieję, że na majowym zjeździe w Łodzi olbrzymia praca Komisji Etyki, w której miałem zaszczyt brać udział, zostanie przyjęta przez większość delegatów.

Jacek Miarka, przewodniczący Naczelnego Sądu Lekarskiego