10 października 2024

Prezes NRL: Nie zginąć w oparach absurdu

Pod hasłem walki z pandemią przepycha się rozwiązania, których konsekwencje (bezpośrednie i pośrednie) zostaną z nami na długo – pisze prezes NRL Andrzej Matyja na łamach „Gazety Lekarskiej”.

Foto: pixabay.com

Gdy ten numer „Gazety Lekarskiej” trafi do rąk czytelników, najprawdopodobniej ustawa nazywana antycovidową (o zmianie niektórych ustaw w związku z przeciwdziałaniem sytuacjom kryzysowym związanym z wystąpieniem COVID-19) będzie już podpisana przez prezydenta.

Nie pierwszy i, niestety, pewnie nie ostatni raz jesteśmy świadkami galopady legislacyjnej. W chwili pisania tego tekstu piłka jest wciąż w grze, ale skoro na wcześniejszych etapach prac w komisji sejmowej i na posiedzeniu plenarnym sejmu nasze argumenty były ignorowane, brakowało merytorycznej dyskusji, a górę brała polityka w aroganckim wydaniu, nie spodziewam się radykalnej zmiany.

Towarzyszy temu propagandowa narracja o potrzebie chwili, sprawnej walce z epidemią i wyjściu naprzeciw oczekiwaniom środowiska medycznego. „Przekazy dnia” trafiają na podatny grunt, szczególnie te o wielkich benefitach i przywilejach dla lekarzy. Na wyobraźnię działają wiadomości o 200 proc. wynagrodzenia, braku odpowiedzialności za błędy. A w tle sączą się komunikaty o niezaangażowanych lekarzach, o tym, że migają się od pracy.

To podważa zaufanie do nas. Rośnie agresja wobec naszych koleżanek i kolegów. Przykłady krążą w portalach społecznościowych. Wskazanie palcem wroga jest łatwe, gdy panuje stan zagrożenia, zmęczenie, niepewność o byt i przyszłość rodziny. Na co dzień wielu z nas spotyka się z życzliwością i wdzięcznością pacjentów, ale w przestrzeni publicznej wyczuwamy zagęszczającą się atmosferę. Jesień pokazała, że zaniedbana od dziesięcioleci opieka zdrowotna jeszcze działa dzięki ofiarności lekarzy i całego personelu medycznego. Od władz mamy prawo oczekiwać pomocy, zachęty, wzmocnienia.

Chcemy poważnego traktowania, wsparcia, zrozumienia i takiego zorganizowania nam pracy, byśmy mogli robić to, do czego jesteśmy przygotowani i powołani. Ustawa dotycząca ochrony zdrowia w dobie COVID-19 została przedstawiona w sejmie przez grupę 34 posłów, wśród których reprezentacja lekarzy praktycznie nie istnieje. Jako projekt poselski trafiła pod głosowanie bez opinii wyspecjalizowanych organów, np. Rzecznika Praw Obywatelskich, Urzędu Ochrony Danych Osobowych, Rzecznika Praw Pacjenta.

W zamian za to w ustawie antycovidowej z października br. postanowiono nas zdyscyplinować i zafundowano nam restrykcyjne regulacje, na dodatek różnicujące nas, co jest zarzewiem konfliktów. Podobnie będzie z finansowymi benefitami (w rzeczywistości mniejszymi niż się to nagłaśnia), które obejmują tylko część środowiska medycznego. W takiej atmosferze trudno uwierzyć politykom, gdy nawołują do współpracy, zgody, wyrażają wdzięczność „bohaterom”. My nie chcemy wielkich słów, braw, pompatycznych gestów – o to jest najłatwiej i nic nie kosztuje.

Nie było też konsultacji ze środowiskiem medycznym, w tym z Naczelną Radą Lekarską. Na posiedzeniu Sejmowej Komisji Zdrowia 21 października, po mojej stanowczej interwencji, dopuszczono mnie do głosu na kilka minut, co wystarczyło na parozdaniową wypowiedź. Poza mną głosu nie udzielono innym przedstawicielom środowiska medycznego. Nie było szansy na omówienie naszego stanowiska i uwag, które przygotowaliśmy w błyskawicznym tempie. Nasze propozycje przedstawiali posłowie opozycji, ale nawet pozytywna opinia Sejmowego Biura Legislacyjnego nie miała znaczenia.

Posłowie koalicji rządzącej (w tym koledzy lekarze) oraz wiceminister zdrowia Sławomir Gadomski, przesądzali o kształcie ustawy. Nadzieja pokładana w senacie zapewne okaże się płonna, bo nie w tej izbie kończy się proces legislacyjny. Cudów więc nie spodziewam się. Ustawa jest przedstawiana jako ukłon w stronę środowiska medycznego i spełnienie naszych postulatów. To nieprawda. Mało tego, zapisy, które znalazły się w projekcie, były niezgodne z tym, co zapowiedział minister zdrowia na konferencji prasowej dzień przed sejmową debatą. Przekaz z tej konferencji narzucił narrację i na tyle mocno utrwalił się wśród dziennikarzy i w mediach, że prawdziwy obraz zmian z trudem przebija się do opinii publicznej.

Na przykład w przestrzeni publicznej krąży informacja o wzroście wynagrodzenia dla lekarzy (dyrektorzy szpitali sygnalizują, że już zwracają się do nich pracownicy oczekujący podwyżki). Tymczasem prawda wygląda inaczej. Proponowaliśmy, aby 200 proc. wynagrodzenia mieli zagwarantowane wszyscy lekarze walczący z COVID-19, niezależnie od tego, czy są oddelegowani przez wojewodę do danej placówki, czy też pracują w niej. To byłoby uczciwe. Posłowie byli innego zdania i nasza poprawka została odrzucona. W efekcie obecny zapis obejmuje znikomą część środowiska (przy czym – co ważne – dotyczy przeciętnego wynagrodzenia podstawowego na danym stanowisku).

Takie rozwiązania to źródło frustracji i niezadowolenia. Podobny efekt przyniesie odrzucenie naszego postulatu, by na koszt państwa objąć ochroną ubezpieczeniową na wypadek utraty zdrowia i życia wszystkich medyków walczących z COVID-19. Upominaliśmy się też o to, by prawem do zasiłku chorobowego w wysokości 100 proc. objąć nie tylko osoby „na etacie”, ale również „kontraktowców”, a podstawą wymiaru było rzeczywiste wynagrodzenie z ostatnich miesięcy przed kwarantanną czy izolacją. Chcieliśmy objęcia tym przepisem wszystkich lekarzy opiekujących się pacjentami, również niedotkniętymi COVID-19. Bez powodzenia!

Z nadzieją oczekiwaliśmy wprowadzenia w życie „Klauzuli dobrego samarytanina”, której projekt kilka miesięcy temu zaproponowała Naczelna Rada Lekarska. Celem klauzuli w naszym wydaniu było zagwarantowanie bezpieczeństwa prawnego lekarzom i przedstawicielom innych zawodów medycznych, skierowanym do zadań nieobjętych ich specjalnością. Intencją było uwolnienie od odpowiedzialności karnej, cywilnej i zawodowej w razie popełnienia błędu, chyba że doszło do niego wskutek rażących uchybień.

W poselskim projekcie z 19 października zaproponowano zwolnienie jedynie od odpowiedzialności karnej, przy tym pozostawiono niebezpiecznie duże pole do interpretacji i wprowadzono dodatkowe warunki skorzystania z tego zwolnienia. Zostało nam rozwiązanie kadłubowe, które nie daje lekarzom poczucia bezpieczeństwa prawnego, co było ochoczo deklarowane przez rząd. Inny zapis wprowadził już nas w świat Kafki. Ustawa przewiduje, że izby lekarskie powinny wydawać wojewodzie listy lekarzy, których ten może skierować do pracy przy zwalczaniu COVID-19.

Nie powiedziano tylko, skąd izby mają wiedzieć, czy lekarz nie podlega wyłączeniu od tego nakazu, tj. jaki jest lekarki/lekarza stan zdrowia, sytuacja osobista, czy nie cierpi na chorobę przewlekłą, czy nie sprawuje samodzielnie opieki nad dzieckiem do lat 14. Absurdalność sytuacji polega na tym, że izby lekarskie nie mają prawa gromadzić takich danych. Jest to natomiast ustawowy obowiązek wojewody – i sami wojewodowie to przyznają. Koledzy z niektórych okręgowych izb lekarskich podają pozytywne przykłady postępowania wojewodów, którzy działają roztropnie i wypełniają nałożone na nich obowiązki, wykazując się umiejętnością współpracy z placówkami medycznymi.

Można? Można! „Pod” tych, którzy sobie nie radzą, tworzy się przepisy przerzucające ich obowiązki na samorząd lekarski, czego ten nie jest w stanie wykonać. Kiedy zastanawiamy się, po co wprowadzać tak absurdalne rozwiązania, odpowiedzi padają różne: po to, by złość lekarzy niezadowolonych z decyzji wojewodów kierować na izby, by skłócić środowisko, by zemścić się na samorządzie za krytykę tych wojewodów, którzy ośmieszyli siebie i swój urząd, wysyłając nakaz pracy do matek karmiących, do opiekunów schorowanych rodziców czy lekarzy z chorobami przewlekłymi.

Gdy powstawał ten tekst, media doniosły o nowym przykładzie – wojewoda mazowiecki skierował do pracy w innej placówce jedynego anestezjologa w szpitalu w Nowym Mieście. Bez konsultacji. I jak nie mówić tu o chaosie fundowanym nam przez urzędnika. Po wejściu w życie ustawy w świetle kamer będzie mógł wskazać winnego – izbę lekarską.

Inna bulwersująca sprawa to wprowadzenie tylnymi drzwiami propozycji, które już wcześniej, przy okazji nowelizacji ustawy o zawodzie lekarza i lekarza dentysty, przepadły. Teraz wróciły i to w jeszcze groźniejszej postaci. Wprowadza się je, jak opisuje tytuł ustawy, w związku z przeciwdziałaniem sytuacjom kryzysowym związanym z wystąpieniem COVID-19, ale jest więcej niż pewne, że ich skutki będą trwały dłużej niż epidemia. W poselskim projekcie ustawy zapisano uproszczenia procedury przyznawania prawa wykonywania zawodu cudzoziemcom.

Odbywać się to będzie bez rzetelnej weryfikacji kwalifikacji i z pominięciem dotychczasowych procedur. Nawet bez wymaganej znajomości języka polskiego. Wystarczy oświadczenie. Ciekawe, w jakim języku będzie ono składane? Ciekawe, jakim językiem lekarz obcokrajowiec będzie komunikować się z koleżankami i kolegami z zespołów, a w jakim z pacjentem? Pewnie mistrz Bareja nie wymyśliłby lepszego sposobu na szybkie przegonienie europejskich krajów, które są liderami pod względem liczby lekarzy.

Kreatywności prawodawcom zabrakło natomiast tam, gdzie bardzo by się przydała, czyli w uwalnianiu nas od biurokratycznych obowiązków. Gdy każda minuta medyka jest cenna, zbędna papierologia, nawet scyfryzowana, którą trzeba wykonać, jest marnotrawstwem rzadkiego dobra, jakim jest jego czas pracy. Właśnie – czas. Ten płynie innym rytmem dla nas i naszych pacjentów, a innym dla decydentów i polityków.

W wakacje chyba nucono sobie uspokajające „jeszcze poczekajmy, jeszcze się nie spieszmy…” , bo czy tak daleko idących zmian w kilkunastu ustawach regulujących funkcjonowanie ochrony zdrowia nie można było opracować, przedyskutować i przeprowadzić przez parlament latem, skoro wiadomo było, że jesień przyniesie znaczący wzrost zakażeń i zachorowań?Chaos decyzyjny, fatalne warunki pracy, brak umiejętności zarządzania w kryzysie, nagonka na lekarzy.

To może wywołać długofalowe skutki, których dziś politycy, skupieni na gaszeniu pożarów, nie widzą lub nie chcą zauważyć. Polecam ich uwadze wyniki badań ankietowych (wkrótce szerzej będzie o nich pisać „Gazeta Lekarska”) przeprowadzonych przez prof. Beatę Buchelt z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie i prof. Iwonę Kowalską-Bobko z Uniwersytetu Jagiellońskiego przy współpracy z Naczelną Izbą Lekarską latem, czyli wtedy, kiedy sytuacja epidemiczna wyglądała dużo lepiej niż obecnie. Po pandemii 15 proc. lekarzy i 10 proc. pielęgniarek zamierza odejść z rynku pracy – wyemigrować lub całkowicie zrezygnować z zawodu. Czyżby czekała nas postpandemiczna katastrofa kadrowa?

Zdrowie i życie są zakładnikami polityki. W październiku potwierdziła to specustawa covidowa. Do tego doszło orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego o zaostrzeniu ustawy aborcyjnej, co będzie miało poważne konsekwencje dla wykonywania naszego zawodu, a przede wszystkim dla pacjentek i ich rodzin. Podobnie jest ze sporami wokół seksualności. To spektakularne przykłady całkowitego ignorowania współczesnej wiedzy medycznej i opinii lekarzy.

Tymi sprawami będziemy się zajmować, podobnie jak problemami związanymi z realizacją ustawy covidowej, by pomóc Wam, Koleżanki i Koledzy, funkcjonować w tej chaotycznie komplikowanej rzeczywistości. Również, by jak się da i gdzie się da próbować blokować niemądre rozwiązania i minimalizować ich skutki w przyszłości. Nie zawsze się to udaje, ale nie poddajemy się.

Andrzej Matyja, prezes NRL