Prezes NRL: Skandal!
To najłagodniejsze określenie, jakie usłyszałem po przyjęciu przez Sejm 27 listopada ustawy otwierającej nasz kraj dla cudzoziemców, którzy będą mogli uzyskać prawo wykonywania zawodów lekarza i lekarza dentysty bez znajomości języka polskiego i bez rzeczywistej weryfikacji ich kompetencji zawodowych – pisze prezes NRL prof. Andrzej Matyja dla „Gazety Lekarskiej”.
W środowisku wrze. Są już głosy, by ci lekarze, którzy poparli ustawę zagrażającą bezpieczeństwu pacjentów, stanęli przed rzecznikiem odpowiedzialności zawodowej.
Obszerna argumentacja prawna, jaką przedstawiła Naczelna Izba Lekarska, zgodny sprzeciw samorządów zawodów medycznych oraz negatywna opinia Biura Legislacyjnego Sejmu, okazały się niewystarczające i ustawa została przeforsowana. „Za” głosowało sześciu lekarzy.
Naszym koleżankom i kolegom nie przeszkadzało, że ich samorząd wytknął projektowi ewidentne błędy, a nade wszystko wskazał na niebezpieczeństwa, na jakie naraża się pacjentów, a także zespoły medyczne, które będą odpowiadały za zdrowie i życie chorych, nie mając pewności, że mogą zaufać kwalifikacjom kolegów obcokrajowców.
Zagranicznym medykom usuwa się wszelkie przeszkody w dostępie do polskiego rynku, a jednocześnie absolwenci polskich uczelni mają wysoko ustawione poprzeczki na drodze rozwoju zawodowego, by sprostać wymogom unijnym i jak najlepiej pomagać pacjentom.
Mało tego, politycy zapraszają medyków z zagranicy, przymykając oko na ich kwalifikacje w imię walki z pandemią, choć jednocześnie w mediach ogłaszają, że sytuacja się stabilizuje i system ochrony zdrowia ma jeszcze rezerwy. Skandaliczny był przebieg prac nad ustawą.
Poprawki, uwzględniające uwagi środowiska lekarskiego, przyjęte przez komisję sejmową jednego dnia, następnego zostały odrzucone, przywrócono pierwotne zapisy i taka wersja trafiła do drugiego czytania. Zaskakujące było milczenie organizacji pacjenckich. Czyżby nie dostrzegały zagrożeń?
Zastanawia też determinacja w forsowaniu tej złej i szkodliwej ustawy. Czyżby rację mieli ci, którzy dostrzegają tu efekty skutecznego lobbingu firm i pośredników rekrutujących lekarzy z zagranicy? Znaki zapytania pojawiały się na różnych etapach walki z pandemią.
Zaczęło się od zadziwiającej polityki rezerw materiałowych w odniesieniu do środków ochrony indywidualnej. Później był tajemniczy zakup respiratorów i masek ochronnych. Zafundowano nam też zamieszanie wokół testów. Wiele niejasności krąży wokół szpitali tymczasowych. Po drodze były poważne zastrzeżenia do polityki lekowej.
Jednocześnie doświadczaliśmy prób zamykania ust lekarzom, blokowano dostęp do informacji (chociażby o zakażonych i chorych medykach), utajniano prace zespołów kryzysowych i odrzucano gotowość samorządu lekarskiego do udziału w ich pracach, choć mogłoby to pomóc w podejmowaniu decyzji.
Może wtedy też udałoby się wcześniej wychwycić rozbieżności w danych o ofiarach pandemii, bo jak się okazało, z rachunkami rządzący byli na bakier. Wcześniej pytani o zaplecze eksperckie, milczeli. Mści się brak przejrzystości, jasnej komunikacji, przekonującej argumentacji.
Gdzie tu miejsce na dialog i zaufanie? I nie jest to pytanie zadawane tylko przez medyków. Opinia publiczna, zaskakiwana rozbieżnymi, niespójnymi, chaotycznymi decyzjami też może wątpić w umiejętność skutecznego zarządzania kryzysem, a coraz częściej ocenia to, co się dzieje w kategoriach kamuflażu i gry pozorów.
Skutki są całkiem realne. Zdewastowana ochrona zdrowia, katastrofalny spadek zaufania społecznego, frustracja środowiska medycznego, w tym lekarzy poddanych moralnemu szantażowi, misyjności naszego zawodu, powołania, przysięgi Hipokratesa.
Frustracja jest tym większa, że wysocy rangą urzędnicy zadbali o bezkarność za błędne decyzje. Lekarzom natomiast przy okazji jednej z tarcz antycovidowych w osławionym art. 37a Kk „dokręcono śrubę” i zaostrzono kary.
Po naszych protestach minister zdrowia zapowiedział wprowadzenie zaproponowanej przez samorząd lekarski klauzuli dobrego samarytanina, ale w wyniku prac sejmowych z tej koncepcji została karykatura.
Innym przykładem lekceważenia prawa, a także kompletnego braku szacunku dla nas, było zwlekanie z opublikowaniem ustawy wprowadzającej dodatki covidowe dla każdego medyka, by zastąpić ją późniejszą ustawą ograniczającą to prawo do zdecydowanie mniejszej liczby osób.
Lekceważenie, buta i pogarda – takie określenia same cisną się na usta, choć pewnie niejeden kolega powie, że są za bardzo dyplomatyczne i trzeba używać dosadniejszych, wzorem protestujących kobiet. Być może była posłanka Józefa Hrynkiewicz wkrótce będzie zadowolona, bo jej wezwanie „niech jadą”, skierowane w 2017 r. do protestujących rezydentów, znajdzie potwierdzenie w rzeczywistości.
Już wiele naszych koleżanek i kolegów zapowiada odejście zaraz po wygaśnięciu pandemii. Jedni pójdą na emeryturę, inni wyjadą za granicę. Powód: organizacyjne i finansowe warunki pracy, ograniczone możliwości rozwoju zawodowego.
Zamiast docenić, wesprzeć i dowartościować medyków, a tym samym zachęcić młodzież do wyboru zawodów medycznych, rządzący znaleźli sposób na rozwiązanie problemu kadr – ilość, a nie jakość. Trzy lata temu słowa posłanki Hrynkiewicz uznano za skandal. W roku 2020 mieliśmy całe pasmo zdarzeń, które tak można określić.
Ten tekst powstaje na miesiąc przed końcem roku, więc politycy mogą jeszcze nie raz nas zadziwić. Nie ma co ukrywać – z ogromnymi obawami patrzymy w przyszłość. Chaotyczne decyzje, brak wizji, ogromny deficyt społecznego zaufania, arogancja władzy wobec medyków, zanik autentycznego dialogu – tak kończymy rok 2020. A przed nami gigantyczne wyzwania w ochronie zdrowia.
Pandemia pokazała, że inwestycje w zdrowie to inwestycje w gospodarkę, bezpieczeństwo i przyszłość kraju. Sprawna i bezpieczna ochrona zdrowia to racja stanu i wyzwanie cywilizacyjne. Życzmy sobie, aby ta świadomość jak najszybciej i w pełni dotarła do wszystkich rządzących oraz naszych rodaków.
Andrzej Matyja, prezes NRL