5 października 2024

Rewizor. Komedia w pięciu aktach

Akcja sztuki odbywa się nie tylko w Rosji (…), ale w potwornym państwie, któremu na imię głupota – pisał o sztuce Mikołaja Gogola Julian Tuwim. Z kolei zmarły latem Jerzy Stuhr mówił zaledwie dekadę temu o strachu przed władzą i jej utratą jako głównym bohaterze swojej realizacji dla teatru telewizji.

Fot. pixabay.com

Czas płynie, zmieniają się pokolenia, a Horodniczy wciąż trzyma się mocno. Nie powinno więc dziwić, że widzom od 188 już lat śmiech grzęźnie w gardle, podczas niemej sceny finałowej.

Recenzję z Teatru Dramatycznego w Warszawie mógłbym tym razem napisać wspólnie z Ryszardem Golańskim. Przypadkowe spotkania z przyjaciółmi bywają bardzo twórcze, a nasz redaktorski duet widział na rozlicznych scenach naprawdę dużo. Tym razem w sposób nieuzgodniony wcześniej w dzień gorącego lata obejrzeliśmy „Rewizora” w reżyserii Jurija Murawickiego, którego premiera odbyła się w grudniu 2021 roku.

Akt 1. Dzieło ukraińskiego pisarza, choć dotychczas myślałem, że rosyjskiego, budziło kontrowersje już od pierwszego wystawienia w 1836 roku. Zdanie cara Mikołaja I: „Wszystkim się dostało, a mnie najwięcej”, dobitnie świadczyło o tym, jak wielki wpływ na ogląd rzeczywistości miała (czy ma nadal?) literatura. Twierdzenie, któremu nie potrafię przypisać autora, że „Polityk jest jak mucha, którą można zabić gazetą”, ma swoje źródło w gogolowskim monologu Horodniczego: „…znajdzie się jakiś gryzmoła gryzipiórek i do komedii cię wstawi… To najwięcej boli”.

Akt 2. Realizacja Murawickiego ma w mediach społecznościowych i recenzjach krytyków dużo dobrych opinii. Groteska wyrażona w strojach i sposobie gry aktorów poprowdzona jest konsekwentnie. Rozdźwięk słychać jednak na widowni. Nie wszystkim to przerysowanie się podoba, ale współczesność mówi do nas coraz większymi literami i skrótami. Koturnowość władzy siedzącej za prezydialnym stołem i niespodziewana bezsilność dygnitarzy z bożej łaski wobec nic nierobiącego sobie z jej nadęcia wyimaginowanego rewizora bawią tylko ulotnie, by wtórnie przerazić mechanizmami zależności, donosicielstwa, wspólnych interesów i łajdactw. „Z czego się śmiejecie? Z siebie samych się śmiejecie!… Święte słowa, że kogo Pan Bóg chce ukarać, temu najpierw rozum odbiera!”

Akt 3. Ponad dwie dekady temu po raz pierwszy zobaczyłem Horodniczego na żywo. Krzysztof Gosztyła w Ateneum grał z Ewą Wiśniewską (żona) i Adamem Woronowiczem, jako Chlestakowem. Wcześniej zachwycałem się telewizyjną realizacją z Tadeuszem Łomnickim, Anną Seniuk i Piotrem Fronczewskim. W warszawskim Teatrze Dramatycznym oklaskiwany był Henryk Niebudek, doskonała Małgorzata Rożniatowska i Waldemar Barwiński. Jako legendarne w historii teatru polskiego zapisano kreacje Jana Kurnakowicza (1952) i Mariusza Dmochowskiego (1973), któremu w roli urzędnika z Petersburga partnerował Wojciech Pszoniak.

Akt 4. W prywatnym archiwum przechowuję program płockiej realizacji Marka Mokrowieckiego z brawurowymi rolami Marka Perepeczki, Grażyny Zielińskiej i Mariusza Pogonowskiego. Spektakl z 2005 roku obrósł szeptaną anegdotą popremierowego ekscesu. Była bodaj ostatkowa sobota. Na scenę wniesiono stół ze stosem pączków od znanej firmy cukierniczej. Ślina pociekła wszystkim, ale czas na jedzenie odłożono po przemówieniach polityków, którzy chcieli podziękować i jakby mimochodem podkreślić, że akurat ten spektakl w żadnej mierze nie był o nich. Wszak wzorcowo prowadzone są sprawy oświatowe, fantastycznie rozwija się ochrona zdrowia, a wszystkie konkursy, przetargi i audyty są transparentne.

Wiadomo! Głos zabierali więc kolejni wybrańcy demokracji, mijały minuty, kwadrans pierwszy… i drugi. Aktorzy niecierpliwie przestępowali z nogi na nogę. Publika klaskała oszczędnie, by nie zachęcać do przedłużania samozachwytu luminarzy. A tymczasem ułożone równiutko pączki rosły w oczach wygłodniałych miłośników Melpomeny. I nagle Perepeczko/Horodniczy jak wielki tur zdecydowanym krokiem podszedł do stołu z drożdżowymi wypiekami i zaczął jeść. Bez umiaru. I wpychał w usta lukrowane słodkości z aktorką swadą. Jeden pączek za drugim. Sala zdębiała, a senator… mówił dalej i dopiero po chwili przerwał, gdy nie mógł już przekrzyczeć ryczącego śmiechu, który wybuchł z setek gardeł.

Akt 5. Spektakl Murawickiego ma dopisaną jedną scenę, bez wiedzy Gogola. Pościg za urzędnikiem wieńczy sukces. Tak, zemsta jest krwawa. Ale to przecież nie koniec, bo oto prawdziwy rewizor zaprasza do siebie.

Jarosław Wanecki

Mikołaj Gogol „Rewizor. Komedia w pięciu aktach”, reż. Jurij Murawicki, Teatr Dramatyczny, premiera 10 grudnia 2021 r.