Sądy lekarskie z perspektywy 30 lat odrodzonego samorządu lekarskiego
Sądzenie lekarza przez jego kolegę po fachu zawsze budziło kontrowersje.
Foto: archiwum NSL, Katarzyna Strzałkowska
W odrodzonym, liczącym 30 lat samorządzie lekarskim, obok Naczelnego Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej i rzeczników okręgowych funkcjonuje Naczelny Sąd Lekarski i okręgowe sądy lekarskie.
Historia sądownictwa lekarskiego sięga jednak roku 1921. Wówczas mocą ustawy o izbach lekarskich powołano Sąd Lekarski. W jego strukturze działał rzecznik dyscyplinarny – tę funkcję pełnił jeden z członków SL, wyznaczany przez przewodniczącego tego organu. Przewodniczący wybierał także, spośród sędziów lekarzy, oskarżyciela.
Sąd Lekarski obejmował więc w swoich strukturach całe postępowanie i działał samodzielnie. Tego rodzaju rozwiązanie dziś budziłoby wątpliwości. Podział władzy i kompetencji jest dla nas oczywistością. Zadawano by pytania – jak organ, który ma osądzać, jednocześnie wyznacza ze swojego składu sędziowskiego kogoś, kto prowadzi postępowanie i jest jego stroną? W 1934 r. wyszła nowa ustawa o izbach lekarskich, jeszcze bardziej umacniająca rolę Sądu Lekarskiego, który do momentu likwidacji izb lekarskich po II wojnie światowej samodzielnie zajmował się wszystkimi sprawami dotyczącymi odpowiedzialności zawodowej lekarzy.
Przecieranie szlaków
Kiedy w 1989 r. weszła w życie ustawa o izbach lekarskich, na mocy której wszystkie sprawy związane z odpowiedzialnością zawodową z rąk administracji państwowej przejął samorząd lekarski, rozdzielenie roli rzeczników odpowiedzialności zawodowej i sądów lekarskich – podobnie do zasad obowiązujących prokuraturę i sądy powszechne – było oczywiste. W styczniu 1990 r. wybrano Naczelnego Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej i jego zastępców oraz członków Naczelnego Sądu Lekarskiego. W marcu 1990 r. odbyło się I plenarne posiedzenie NSL.
Przewodniczącym I kadencji został nieżyjący już prof. Tadeusz Wencel, I zastępcą – Zuzanna Koniczyńska, II zastępcą – Anna Makowska. Prezes Sądu Najwyższego wyznaczył wówczas do współpracy z NSL trzech sędziów ze swojego grona – Halinę Gordon-Krakowską i Lidię Misiurkiewicz z Izby Karnej oraz Teresę Romer z Izby Administracyjnej, Pracy i Ubezpieczeń Społecznych. Sąd powstał, jednak kiedy w maju 1990 r. na jednym z posiedzeń NRL prof. Tadeusz Wencel miał zrelacjonować, jak organ, któremu przewodniczy, wywiązał się z podjętych działań, okazało się, że nie było o czym sprawozdawać, ponieważ brakowało rozporządzenia wykonawczego dotyczącego działalności sądów lekarskich.
Powiedział wówczas: „Brak aktów wykonawczych uniemożliwia nam funkcjonowanie”. Dwa lata później, kiedy akty wykonawcze już obowiązywały, pojawiły się inne problemy. Rodził się Kodeks Etyki Lekarskiej, który wielu lekarzy utożsamiało z narzędziem służącym do karania za przewinienia. Wypowiadając się na łamach „Gazety Lekarskiej” na temat tworzącego się wówczas KEL i towarzyszących temu emocji, prof. Wencel wyjaśniał lekarzom, że KEL to nie Kodeks karny: „W Naczelnym Sądzie Lekarskim zespołowi orzekającemu przewodniczy sędzia Sądu Najwyższego, a więc zawodowy sędzia najwyższej rangi, co stanowi zabezpieczenie dla oskarżonego przed nieprawidłowościami formalnymi i daje społeczeństwu gwarancje, że nie istnieje w sądzie lekarskim żadne „lobby” środowiskowe, że nie dochodzi do tuszowania spraw. Jeśli przewinienia mają rzeczywiście miejsce, są one oceniane i karane zgodnie z obowiązującym prawem”.
Na właściwym miejscu
Ta pierwsza kadencja działalności NSL była więc bardzo trudna. Obok administracyjnego zorganizowania odpowiedzialności zawodowej w nowej strukturze trzeba było zabiegać zaufanie środowiska, przekonywać do tego rodzaju działalności samorządu lekarskiego. W II i III kadencji funkcję przewodniczącego NSL pełnił prof. Władysław Nasiłowski. Jeśli chodzi o prawodawstwo, miał już przetarte szlaki, zresztą sam także je przecierał – swoim zaangażowaniem, postawą i współtworząc KEL. Profesor był w tym czasie jedną z najważniejszych postaci polskiej medycyny sądowej, nauczycielem wielu pokoleń lekarzy i prawników.
To on przeprowadzał ekspertyzy zabitych górników podczas pacyfikacji kopalni „Wujek”. To on przygotowywał wiele ekspertyz beatyfikacyjnych księdza Jerzego Popiełuszki. Wspomina się go jako niekwestionowany autorytet zawodowy i moralny. Wybór na przewodniczącego NSL był więc poparty nie tylko jego ogromną wiedzą i doświadczeniem w zakresie medycyny sądowej, ale nieskazitelną postawą etyczną. Jak podkreślają następcy profesora, był to właściwy człowiek na właściwym miejscu. Podczas jednej z uroczystości honorujących jego dokonania nawiązał do relacji mistrz-uczeń, zaznaczając, że szkołę orzecznictwa przejął od swojego nauczyciela prof. Tadeusza Pragłowskiego. Powiedział wówczas, że życzyłby prawnikom, aby prawo dla wszystkich było zawsze wartością odniesienia, niezależnie od nacisków politycznych.
Nowe wyzwania
Przejmując schedę po tak wybitnej postaci prof. Romuald Krajewski, przewodniczący NSL IV i V kadencji, nie miał łatwo. Jednak nowe kadencje wyznaczały nowe wyzwania, z którymi trzeba było się zmierzyć. Toczyła się gorąca dyskusja na temat braku przejrzystości w odpowiedzialności zawodowej, napędzana przez organizację pacjencką „Primum non nocere” i choć była ona mało merytoryczna, wymuszała na sądach lekarskich nowe standardy postępowania. Za sprawą przeobrażeń w polskim sądownictwie, wycofano też z działalności NSL sędziów Sądu Najwyższego, co spowodowało istotne zmiany w jego funkcjonowaniu. – Zastanawiano się, jak sądy mają funkcjonować w nowej rzeczywistości i jakie powinny być uprawnienia stron – tłumaczy prof. Romuald Krajewski.
Wycofanie z działalności Naczelnego Sądu Lekarskiego zawodowych sędziów Sądu Najwyższego było zmianą kluczową. Ich obecność w składach orzekających podnosiła rangę Naczelnego Sądu Lekarskiego i zabezpieczała przed popełnianiem błędów proceduralnych. – Uczyliśmy się od nich prawa, podejścia do problemów odpowiedzialności zawodowej, sporządzania akt – wymienia prof. Krajewski. Uważa, że miało to swoje dobre strony, ponieważ w sprawach lekarzy dominuje aspekt medyczny i lekarz ma największą wiedzę, aby móc oceniać pracę drugiego lekarza, zaś sprawy proceduralne czy formalne schodzą wówczas na drugi plan. Przejmowanie całości postępowania, w którym nie uczestniczyli już zawodowi sędziowie, wymagało od lekarzy dokładniejszego kształcenia się w tym kierunku.
Mimo że formalnie sędziowie nie występowali już w składach orzekających NSL, nie odmawiali pomocy. Dyskutowano też nad rolą stron, szczególnie pokrzywdzonego, oraz nad jawnością postępowania. Efektem było nadanie pokrzywdzonemu uprawnień strony oraz wprowadzenie pełnej jawności rozpraw sądów lekarskich. Wielką rolę we wprowadzeniu tych zmian miały kancelarie, które zajmują się dokumentacją. Za kadencji prof. Krajewskiego wprowadzono statystykę dotyczącą liczby wpływających i sądzonych spraw, a także czasu postępowania. Ten system funkcjonuje do dziś, będąc najlepszym źródłem informacji o pracy NSL.
Merytorycznie niezależne
O poprzednich kadencjach działania Naczelnego Sądu Lekarskiego można powiedzieć, że ich celem było utrzymanie merytorycznej niezależności. I to się udało, sądownictwo lekarskie pozostało w kompetencji lekarzy. Kolejnym przewodniczącym, VI już kadencji NSL, został dr Jerzy Nosarzewski. Praca sądu i jego problemy nie były mu obce, ponieważ w NSL działał od początku i czterokrotnie był jego wiceprzewodniczącym. – Miałem to szczęście, że zaczynałem w czasie, kiedy w składach orzekających byli jeszcze sędziowie Sądu Najwyższego, od których uczyliśmy się tej trudnej profesji. Przecież mieliśmy do czynienia z zagadnieniami prawa karnego, a byliśmy amatorami w tej materii – tłumaczy Jerzy Nosarzewski. W tym czasie przygotowywany był także projekt nowelizacji ustawy o izbach lekarskich z 1989 r.
Ponieważ lekarzom działającym w sądach lekarskich zaczął coraz bardziej doskwierać brak profesjonalnego wsparcia sędziów zawodowych, którym zakazano działania poza gmachami sądów powszechnych, w części projektu dotyczącego odpowiedzialności zawodowej chciano przeforsować zapis, aby przynajmniej sędziowie w stanie spoczynku mogli brać udział w składach orzekających, ale ustawodawcy go odrzucili. Chociaż zupełnie co innego wykazywały dane dotyczące orzekanych kar, o sądach lekarskich krążyła wówczas w mediach opinia, że stanowią klan i zawsze staną po stronie lekarza, nawet jeśli wykazano ewidentnie, że jest winien zarzucanego mu czynu. – Taki obraz naszego działania bardzo nas bolał, tym bardziej, że z rozmów z sędziami Sądu Najwyższego wynikało, że na wiele spraw spojrzeliby łagodniej niż sami lekarze, zatem opinie, że stanowimy klan białych kitlów, nie miał pokrycia w rzeczywistości – przekonuje Jerzy Nosarzewski, który z troską patrzy w przyszłość. Mówi, że spraw jest coraz więcej, a chętnych do pracy w sądach lekarskich nie ma. Pracuje stara gwardia, która się wykrusza.
Adekwatnie do przewinienia
Dr Wojciech Łącki był przewodniczącym NSL w VII i VIII kadencji, a więc w czasie, kiedy znowelizowano ustawę o izbach lekarskich, a tym samym uległy zmianie niektóre zapisy dotyczące funkcjonowania sądów lekarskich. Dotychczas działały one na mocy rozporządzenia Ministerstwa Zdrowia i Opieki Społecznej z 1990 r. w sprawie postępowania w przedmiocie odpowiedzialności zawodowej lekarzy. – Większość zapisów z tego rozporządzenia została przeniesiona do ustawy, ale też znalazły się nowe, m.in. rozszerzony katalog kar, dzięki któremu zwielokrotniło się pole manewru sędziów i można było zasądzać wyroki bardziej adekwatne do przewinienia – mówi Wojciech Łącki.
Uważa, że w sądownictwie lekarskim to był ważny moment, ponieważ poprawiło się funkcjonowanie całego pionu odpowiedzialności zawodowej. Nie bez znaczenia były zmiany w Kodeksie karnym – pewne zapisy z prawa powszechnego wprowadzono do sądownictwa lekarskiego, co wprawdzie dało sędziom większe uprawnienia, ale też obarczało nowymi obowiązkami, np. prowadzeniem szerszego postępowania dowodowego. – Intencją ustawodawców było usprawnienie naszej pracy, danie nam większej swobody, ale zapomniano o tym, że dla lekarza działalność w sądzie lekarskim to praca społeczna, nowe obowiązki stały się więc obciążeniem, ponieważ jest nas za mało – podsumowuje Wojciech Łącki.
Na deficycie
Przewodniczący NSL w bieżącej, IX kadencji, Jacek Miarka mówi, że ma wielki szacunek dla pracy swoich poprzedników i wysiłku, jaki włożyli w budowanie pionu orzecznictwa zawodowego lekarzy, a jednocześnie ubolewa nad tym, jak kurczy się grono ludzi zajmujących się tego rodzaju działalnością w samorządzie lekarskim. – Sędzia lekarski powinien mieć specjalne predyspozycje, aby móc zajmować się sądzeniem lekarzy, którzy na co dzień są jego kolegami z pracy. Każda sprawa to konfrontacja z naszym doświadczeniem zawodowym zdobytym w wielu miejscach zatrudnienia, równie ważna jest znajomość zawiłości funkcjonowania systemu ochrony zdrowia, w którym dzieje się coraz gorzej, bo brakuje lekarzy, pielęgniarek, pieniędzy, i umiejętność zachowania dystansu emocjonalnego, dzięki czemu można spojrzeć na sprawę w sposób obiektywny – wylicza Jacek Miarka i przekonuje, że dla lekarzy sprawujących funkcję sędziów każda sprawa to lekcja pokory, to uczenie się na cudzych błędach.
Tak, jak jego poprzednicy, dostrzega, że osądzanie lekarza przez lekarza budzi w środowisku niechęć, ale też przypomina, jakie to ważne dla realizacji idei samorządności i sprawowania pieczy nad wykonywaniem zawodu. – Decyzję o wymierzeniu kary w takiej lub innej formie zawsze podejmujemy zespołowo, często narada zespołu sędziowskiego jest bardzo burzliwa, a kompromis osiągamy drogą głosowania, werdykt nie zależy więc od jednej czy dwóch osób, ale większości – tłumaczy Jacek Miarka i dodaje, że każdy sędzia chciałby wyjść z sali rozpraw z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku i czystym sumieniem. Z poczuciem, że nie zbagatelizował krzywdy pacjenta, ale i nie wyrządził krzywdy koledze.
Lucyna Krysiak