Żart na miarę (Artur Andrus nie tylko o UE)
Uczono mnie skrótu. Kiedy zaczynałem pisać teksty do gazet, doświadczony redaktor, nawet nie czytając tego, co przyniosłem, wydawał polecenie: „Skróć o połowę”.
Foto: pixabay.com
Najpierw buntowałem się. Przecież tyle cennych myśli młodego dziennikarza mogło umknąć przez niepoważne traktowanie redaktora. Potem przyznawałem rację. Prawie wszystko da się napisać krócej. Ale może tak było kiedyś?
Mam wrażenie, że dzisiaj zaczyna panować odwrotny trend. I nie dotyczy to tylko tekstów dziennikarskich. Proszę spojrzeć na tytuły „projektów”… To też moje ulubione słowo – dzisiaj wszystko jest „projektem”. Teraz już nie można powiedzieć, że Zosia poszła do szkoły. Zosia uczestniczy w „Projekcie Przyszłość”. Pewnie w elementarzu (przepraszam – „Projekcie Czytam”) też już nie „Ala ma Asa”, tylko „Projekt Dziewczynka ma Projekt Zwierzę”.
Na pewno „projektem” jest wszystko, na co pieniądze daje Unia Europejska. Wczoraj na ścianie pewnego budynku zobaczyłem tabliczkę z napisem: „Wydatki związane z inwestycją oraz zakupem wyposażenia dla projektu pt. NOWOCZESNY BLOK OPERACYJNY NA MIARĘ XXI WIEKU zostały współfinansowane…” itd. Nie chodzi o to, żeby doprowadzić do karykaturalnego skrócenia przekazu do zdania: „Kasę na stół do operacji dali głównie Niemcy”, ale kwiecistość nazw „projektów” unijnych bardzo mnie śmieszy. Zwłaszcza że na pewno wywoła reakcję.
Jestem pewien, że ktoś, kto będzie ubiegał się o dofinansowanie następnego bloku operacyjnego w pobliskim mieście, postara się o jeszcze bardziej intrygujący tytuł: „SUPERNOWOCZESNY BLOK OPERACYJNY NA MIARĘ XXI WIEKU, ODPOWIADAJĄCY ŻYWOTNYM POTRZEBOM MIESZKAŃCÓW POWIATU ORAZ DOSTOSOWANY DO ROSNĄCYCH W NIEPRAWDOPOPODOBNYM TEMPIE UMIEJĘTNOŚCI ZAWODOWYCH KADRY MEDYCZNEJ NASZEGO SZPITALA”. To naturalne, że chcemy być uważani za mądrzejszych, nazwać coś piękniej albo wznioślej. I dać temu wyraz na tabliczce przytwierdzonej do ściany.
Część wakacji spędziłem w małej turystycznej miejscowości. Tam z kolei zauważyłem oznaki sąsiedzkiego wyścigu na dowcip. Nie ustaliłem, kto zaczął, ale na furtkach prawie wszystkich domów wiszą tabliczki ostrzegające o obecności złego psa w zagrodzie. Tyle, że wywieszkę o prostej treści „Zły pies” znalazłem tylko jedną. A na pozostałych – wybuch fantazji i dobrego humoru (mam dokumentację, jeden wieczór poświęciłem na obejście i obfotografowanie, pisownia oryginalna): „Zły pies… A właściciel jeszcze gorszy”, „Zły pies i głodny”, „Są dwa psy: jeden dobry, drugi zły”, „Dobiegam do furtki w 5 sekund… A ty?”, „Uwaga zły pies! Kotu lepiej też nie ufać!”.
Czy wieszając taką tabliczkę, ktoś się zastanawia nad tym, jak bardzo to osłabia oddziaływanie komunikatu? Przecież ktoś rozbawiony takim tekstem, nie zastanawia się już nad tym, czy za ogrodzeniem rzeczywiście jest jakiś pies. A jak bardzo ośmiesza to samego psa! Przecież ktoś, przed kim ostrzega się tabliczką z napisem „Uwaga dobry pies ale ma słabe nerwy” nie może być traktowany poważnie przez ewentualnego intruza.
O ile jestem za tym, żeby żartować jak najczęściej i do życia podchodzić z humorem, to jednak apeluję również o zachowanie umiaru. No bo wyobraźmy sobie, że dowcipne wywieszki zaczną się masowo pojawiać na budynkach poważnych instytucji. Posterunek policji, drzwi do gabinetu komendanta i jego zastępcy: „Dwóch prowadzi komisariat. Jeden spoko, drugi wariat”. Albo blok operacyjny, ten „na miarę XXI wieku” – ostatni obrazek, jaki widzi pacjent przed operacją, to tabliczka zawieszona na szyi anestezjologa: „Operuje ordynator. Zgubił skalpel, ma sekator”. Brrr.
Artur Andrus
Dziennikarz radiowej „Trójki”, konferansjer i satyryk