26 kwietnia 2024

Odpowiedzialność zawodowa lekarzy

Wraz z wejściem w życie ustawy o izbach lekarskich w 1989 r. samorząd lekarski przejął od administracji państwowej czynności związane z odpowiedzialnością zawodową.

Uroczystość nadania imienia prof. Stanisława Leszczyńskiego jednej z sal konferencyjnych w siedzibie NIL. Foto: Katarzyna Strzałkowska

To był milowy krok, jeśli chodzi o proces samooczyszczania się środowiska i budowania na tej podstawie jasnych i przejrzystych zasad etyki lekarskiej. Możliwość sprawowania nadzoru nad wykonywaniem zawodu lekarza przez samych lekarzy jako rzeczników odpowiedzialności zawodowej stała się przywilejem.

Skandaliczna ustawa

18 lipca 1950 r. powołano ustawę o odpowiedzialności zawodowej fachowych pracowników służby zdrowia, co zbiegło się z inną ustawą – likwidującą izby lekarskie ustanowione przed wojną. A to w ich kompetencji leżało m.in. sądownictwo zawodowe oparte na zasadzie wybieralnych dwuinstancyjnych rzeczników odpowiedzialności zawodowej oraz dwuinstancyjnych sądów lekarskich.

Zapis ten był jednak martwy, ponieważ system komunistyczny nigdy nie wprowadził go w życie, a likwidacja izb całkowicie zamknęła ten rozdział. Wprowadzona w zamian ustawa o odpowiedzialności zawodowej fachowych pracowników służby zdrowia rozciągała się na lekarzy dentystów, farmaceutów, felczerów, pielęgniarki, położne, techników i techników dentystycznych, co było zgodne z wyznawaną wówczas zasadą równania do średniej.

Przy urzędach wojewódzkich powstały komisje kontroli zawodowej, w których zasiadali przedstawiciele różnych zawodów, niemający żadnych kwalifikacji, by oceniać przypadki błędów czy uchybień lekarskich. Zadecydowano więc, że w skład każdego zespołu orzekającego w danej sprawie będzie wchodził przynajmniej jeden przedstawiciel zawodu, z którego jest obwiniony. Aby jakoś zatuszować błędy wynikające z tej ustawy, głównie brak rzeczników odpowiedzialności zawodowej, wymyślono rzeczników dobra służby zdrowia.

Prof. Tadeusz Koszarowski, twórca polskiej chirurgii onkologicznej, na jednym z posiedzeń Polskiego Towarzystwa Lekarskiego w 1951 r. tak to skomentował: „Po likwidacji izb lekarskich na to puste miejsce miała powstać zbiorowość »medicinskich robotników«, sztuczna i różnorodna, beztwarzowa masa doraźnie powiązanych lub odmiennych grup zawodowych bez miejsca na tradycyjny i specyficzny etos stanu lekarskiego”1.

Aby jakoś wyjść z twarzą z tej patowej sytuacji, w 1952 r. przy Ministrze Zdrowia powstały Komórka Skarg i Komisja Orzekająca, którym przekazano sprawy zażaleń pacjentów i ich rodzin. Po weryfikacji zarzuty dotyczące zdrowia były kierowane do Komisji Orzekającej złożonej z wybitnych lekarzy specjalistów. Resort zdrowia stworzył w ten sposób sztuczny twór, jakim był administracyjny odpowiednik rzecznika odpowiedzialności zawodowej i sądu lekarskiego.

Przejście było trudne

15 stycznia 1990 r. – tuż po wprowadzeniu ustawy o izbach lekarskich – Naczelny Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej, radiolog, prof. Stanisław Leszczyński, którego wybrano na to stanowisko podczas I Krajowego Zjazdu Lekarzy, zorganizował spotkanie zastępców NROZ z udziałem ówczesnego Ministra Zdrowia i Opieki Społecznej, rzeczników dobra służby zdrowia, Naczelnego Rzecznika Izby Adwokackiej, naukowców i praktyków prawa karnego. To było wydarzenie historyczne, ponieważ doszło wówczas do przekazania dokumentów i instrukcji, które stanowiły podstawy prawne i etyczne działalności na rzecz rozstrzygania spraw związanych z odpowiedzialnością zawodową lekarzy.

– Te początki były bardzo trudne. Wprawdzie weszła ustawa o izbach lekarskich, na mocy której przejmowaliśmy od administracji państwowej odpowiedzialność zawodową, rzecznicy nie mogli jednak odwoływać się do aktu prawnego regulującego ich działalność, ponieważ MZiOS nie wydało odpowiednich rozporządzeń do ustawy – wspomina prof. Krystyna Rowecka-Trzebicka, współtworząca wówczas nowe struktury NROZ, obok pediatry doktor Barbary Cabalskiej i psychiatry prof. Stanisława Pużyńskiego, zastępca Naczelnego Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej.

Krystyna Rowecka-Trzebicka dodaje, że wprawdzie świeżo napływające wnioski nie mogły być rozstrzygane, zdołano przejąć sprawy rzeczników dobra zdrowia, określić rolę oraz zadania NROZ, ustalić relacje między nim a rzecznikami okręgowymi. Ton tym działaniom nadawał prof. Leszczyński, który wiedział, że budowanie struktur rzecznictwa bez prawników będzie niemożliwe, namówił więc do współpracy najlepszych z najlepszych w tamtych czasach: prof. Arnolda Gubińskiego, prof. Andrzeja Murzynowskiego, później dr. Janusza Kochanowskiego.

W ten sposób przez dwie kadencje sprawowania swojej funkcji zbudował strukturę opartą na rzetelnych podstawach prawnych i etycznych. Prof. Krystyna Rowecka-Trzebicka, NROZ w III kadencji, twierdzi, że nie było łatwo przejąć pałeczkę po kimś tak charyzmatycznym. Była pierwszą kobietą lekarzem zasiadającą w najwyższych władzach samorządu lekarskiego w Polsce i – jak zaznacza – do niej i jej zastępców należała kontynuacja rozpoczętych działań i umacnianie pozycji rzecznika.

– Żadna sprawa, która trafia do rzecznika odpowiedzialności zawodowej, nie jest czarna albo biała i trzeba ją rozsądzić tak, aby nikogo nie skrzywdzić – mówi moja rozmówczyni, podkreślając nieprawdopodobną rolę zastępców rzeczników, którzy na swoich barkach dźwigają ciężar całej machiny administracyjnej urzędu rzecznika odpowiedzialności zawodowej. Dominowały wówczas sprawy z zakresu położnictwa i chirurgii. Każda była wstępnie weryfikowana na posiedzeniu kolegiów NROZ i kierowana do zastępców specjalizujących się w dziedzinie, której dotyczyła.

Czas okrzepnąć

Prof. Zbigniew Czernicki, neurochirurg, funkcję NROZ sprawował w latach 2001-2005 (IV kadencja). Jego działalność przypadła na okres, kiedy Polską wstrząsnęła tzw. afera skór w łódzkim pogotowiu. – Urząd NROZ działał już wtedy stabilnie i rutynowo, ale dostać na starcie pełnienia swojej funkcji taką sprawę, to mocne doświadczenie – zaznacza prof. Zbigniew Czernicki i dodaje, że nigdy później nie zdarzyło mu się spotkać z taką agresją mediów. Uważa, że to spotęgowało dążenie do ujednolicania kar. Chodziło o to, aby lekarz niezależnie od tego, czy pochodzi ze Szczecina czy Białegostoku, za podobne uchybienie podlegał takiej samej karze.

– To nie jest proste, ponieważ wymierzanie kar leży w gestii sądu, ale dostrzegaliśmy problem, dlatego organizowaliśmy szereg szkoleń z udziałem wybitnych prawników, m.in. prof. Andrzeja Zolla, prof. Eleonory Zielińskiej, prof. Leszka Kubickiego, prof. Mariana Filara – tłumaczy Zbigniew Czernicki i zaznacza, że rzecznicy wciąż czuli się amatorami w kwestiach prawnych, stąd nacisk na zacieśnianie tego rodzaju kontaktów. W poszukiwaniu nowych rozwiązań miało także pomóc nawiązanie kontaktów z działaczami Niemieckiej Izby Lekarskiej. Szukano sposobu, jak odnieść się do przewinień polskich lekarzy pracujących za granicą, co do tej pory nie zostało uregulowane.

Coraz bardziej zdawano sobie sprawę, że ustawa o izbach lekarskich wymaga zmian, także w zakresie odpowiedzialności zawodowej. Przyniosła je nowelizacja z 2 grudnia 2009 r., która np. wprowadziła zasadę, że obwiniony i skarżący byli stronami w rozumieniu prawa karnego, a tym samym mieli równy dostęp do akt spraw, które nie rozstrzygały się już przy drzwiach zamkniętych. Ta jawność miała się przyczynić do oczyszczenia środowiska i poprawy wizerunku lekarza w społeczeństwie. Wtedy Naczelnym Rzecznikiem Odpowiedzialności Zawodowej była Jolanta Orłowska-Heitzman.

Swoją funkcję sprawowała przez V i VI kadencję (2006-2014). Mówi, że obejmując ją, zdawała sobie sprawę, jak wiele zdziałali jej poprzednicy i z tych dobrych wzorców można było czerpać, wymieniając choćby cyklicznie organizowane kolegia przy NROZ. – Przejmowaliśmy z okręgowych izb najtrudniejsze sprawy i w tym wypadku dzielenie się opiniami było nieocenione – podkreśla Jolanta Orłowska-Heitzman. Dodaje, że w sprawach skomplikowanych, dotyczących kilku izb okręgowych, zawsze powinien się angażować NROZ, choć zdania na ten temat są podzielone. Uważa, że przejęcie od administracji państwowej odpowiedzialności zawodowej było kluczowe, jeśli chodzi o proces samooczyszczania środowiska.

– Zły jest ptak, który własne gniazdo kala, ale jeszcze gorszy ten, który go nie sprząta, dlatego tylko lekarz może oceniać lekarza, ponieważ ma wiedzę specjalną, której nie posiada żaden urzędnik czy przedstawiciel innego zawodu – konkluduje Jolanta Orłowska-Heitzman. Dr Grzegorz Wrona, NROZ w VII i obecnej, VIII kadencji, nawiązując do przeszłości, wspomina sądy koleżeńskie, które oceniały pracę kolegów lekarzy. – To była ocena bardziej emocjonalna, a mniej proceduralna. Te dwa podejścia dzieli przepaść. Dziś lekarze, szczególnie starszego pokolenia, mówią, że zanikł lekarski duch w ocenie ogólnej postawy na rzecz szczegółów. Ta administracyjność dotyczy też rzeczników – tłumaczy Grzegorz Wrona i dodaje, że ci mają coraz więcej pracy biurowej. Uważa, że wszystko, co wiąże się z odpowiedzialnością zawodową lekarzy, ewoluuje zarówno w zakresie jawności i przejrzystości postępowań, jak i podejścia do tematu.

– Skarżący i oskarżani stali się dla nas partnerami ze swoimi prawami, których są coraz bardziej świadomi, np. prawem do składania wniosków – tłumaczy, przekonując, że to ogromny postęp, ale wymaga dogłębnej analizy wielu dokumentów, dlatego tak pożądani do pracy jako rzecznicy są lekarze aktywni zawodowo, gdyż ich ocena sytuacji ma odniesienie do rzeczywistości. Od początku powołania NROZ zadawane jest pytanie, czy spełnia on oczekiwania. – I tak, i nie, wśród skarżących wciąż panuje przekonanie, że wrona wronie oka nie wykłuje, ale w moim przekonaniu wciąż wzrasta rzetelność i przejrzystość prowadzonych spraw, co składa się na sprawiedliwy wynik końcowy i poprawę wizerunku lekarza na zewnątrz – konkluduje Grzegorz Wrona.

Pracują w cieniu

Naczelny Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej ma swoich zastępców, i od początku byli oni filarem tego urzędu. Mówi się o nich „ludzie od czarnej roboty”, bo to oni przekopują tony akt, przygotowują różnego rodzaju opinie i pisma. To od nich zależy decyzja o oddaleniu sprawy lub wszczęciu postępowania. Ich liczbę w określonych kadencjach ustala krajowy zjazd lekarzy, ale na wniosek okręgowych izb lekarskich. To one mają rozeznanie, ilu zastępców potrzeba, by uporać się z napływającymi skargami. Działają na rzecz i z upoważnienia NROZ, co określa ich rangę, choć pracują w cieniu.

Chirurg dziecięcy Wanda Wenglarzy-Kowalczyk jest zastępcą NROZ od chwili reaktywowania samorządu lekarskiego. – Odnosząc się do tych początków, muszę stwierdzić, że to była zupełnie inna działalność, przede wszystkim obowiązywała inna ustawa, wraz z jej nowelizacją wszystko, co jest związane z odpowiedzialnością zawodową, dzieje się w izbach okręgowych, NROZ i jego zastępcy stanowią wyższą instancję – opowiada Wanda Wenglarzy-Kowalczyk i wspomina, jak na początku przez co najmniej trzy kadencje trzeba było korzystać z pomocy sędziów zawodowych, którzy uczyli rzeczników poruszania się w przepisach prawa.

Zaznacza, że nie da się pracy rzeczników odpowiedzialności zawodowej oddzielić od pracy okręgowych sądów lekarskich i Naczelnego Sądu Lekarskiego, ale to jest odrębny temat. W jej opinii wiele spraw nie powinno trafić na biurko rzecznika, gdyż są one wynikiem niewłaściwych relacji pomiędzy lekarzem i pacjentem, często wynikających z braku empatii, ale też braku czasu, który lekarz zamiast pacjentowi poświęca na wypełnianie stosów dokumentów. Zwraca też uwagę na brak pokory wśród lekarzy, którzy nie mają nawyku konsultowania się ze starszymi, bardziej doświadczonymi kolegami, co kiedyś należało do dobrego zwyczaju.

Lucyna Krysiak

1 Źródło: „Kronika Izb Lekarskich w Polsce w latach 1945-2005”, opr. Zygmunt Wiśniewski.