11 grudnia 2024

Reportaż z SOR: Nie widzisz mojego cierpienia!

Awantury, pretensje, groźby, rzadko dobre słowo. Co jakiś czas podjeżdżają karetki, czasem policja lub straż miejska. Wokół pijani, uzależnieni, bóle brzucha, palca i ogólne złe samopoczucia. Czasem nagłe zagrożenie życie. Nietrudno się domyślić, że to szpitalny oddział ratunkowy.

IMG_6055-001 IMG_6068-001

Foto: Marta Jakubiak

Wtorkowy poranek. Szpital Praski im. Przemienienia Pańskiego w Warszawie, SOR. Ciemno w poczekalni – przy drzwiach stoi tłum ludzi. Wchodzimy do środka. W głębi pusto, prawie nikt z oczekujących nie siada na stojących tam krzesełkach.

Dlaczego? Wystarczy chwila, żeby się zorientować. Dwóch panów generuje tak obezwładniający zapach, że reszta pacjentów skupiła się w miejscu, do którego od czasu do czasu dociera powietrze z dworu. To bezdomni czy może głęboka praska patologia? Trudno od razu orzec.

Otwierają się drzwi gabinetu A3. Pielęgniarka prosi syna pacjentki czekającej wewnątrz. Nie ma go. Do A1 wzywany jest pacjent na planowe przyjęcie. Tu także nikt się nie zgłasza. Zrezygnowali? Wychodzę zaczerpnąć świeżego powietrza.

Jakiś pacjent rozmawia przez telefon. Przyszedł na SOR „z tym swoim uchem”. Nie wygląda na osobę, której życie jest zagrożone, nawet nie wygląda na chorego. Ciekawe, co mu dolega. Wracam do środka. W kilku dobrze widocznych miejscach wiszą plakaty z wydrukowaną informacją, do czego służy ten oddział. Czytam, że aby uzyskać pomoc, trzeba być w stanie nagłego zagrożenia życia. Prawie nikt tutaj tak nie wygląda.

Co chwilę ktoś podchodzi do okienka rejestracji. Młodzi, w średnim wieku, starzy, kobiety, mężczyźni, zazwyczaj towarzyszy im rodzina i znajomi. Jeden pan czyta książkę, młoda dziewczyna przegląda smartfona, inny rozmawia przez telefon.

IMG_6070-001 IMG_6072-001

IMG_6073-001 IMG_6075-001

– Kto ostatni? – pyta starsza pani, która przyszła w asyście, prawdopodobnie syna i synowej.

– Nie ma, pani na krzesło wejdzie – wskazuje to stojące przy okienku rejestracji. Starsza pani siada. – Coś mnie ugryzło dwa dni temu i spuchło – informuje rejestratorkę.

Zgłoszenie przyjęte. Teraz musi czekać. Okienko zamyka się, ale nie na długo. Jakaś starsza pani nerwowo puka w szybkę. Twierdzi, że zgubiła klucze w obszarze przyjęć i segregacji. Robi się zamieszanie.

10.45. Zmysł węchu jest jednak niezwykły. Niewiarygodne, jak szybko ludzkie receptory przyzwyczajają się do zapachów i przestają na nie reagować. Powoli krzesełka w poczekalni zapełniają się, nawet ja siadam bliżej. Młody mężczyzna (jeden „z tych” dwóch) podchodzi do okienka.

– Przecież mówiłam panu, że dziś nie będzie przyjęcia – informuje rejestratorka. – Powiedziałam, gdzie można otrzymać pomoc całodobową. My możemy przyjąć pana jutro.

– Jutro, jutro… – mruczy pod nosem i wraca na swoje miejsce. Widać, że nie zamierza zrezygnować.

Z obszaru przyjęć i segregacji medycznej wychodzi pacjent z zagipsowaną ręką. Inny w tym czasie korzysta z okazji, by dostać się w strefę zamkniętą. Wchodzimy również my.

Po drugiej stronie

Codziennie 12-godzinne dyżury pełnią tu trzy zespoły – reanimacyjny, chirurgiczny, obserwacyjny. Wspomagani są przez konsultantów poszczególnych specjalności medycznych, którzy pracują w tym czasie na oddziałach.

– Codziennie trafia tutaj około 100 chorych. 60-80 proc. to przypadki, które nie wymagają natychmiastowej interwencji. Na jednym z ostatnich dyżurów lekarz zbadał 78 pacjentów, z czego tylko 17 przyjęto na oddział. Najwięcej mamy internistycznych przypadków, nieco mniej chirurgicznych, trochę urologicznych, sporo ortopedycznych, przede wszystkim stłuczeń – opowiada dr Piotr Łukiewicz, ordynator SOR-u.

IMG_6079-001 IMG_6080-001

IMG_6083-001 IMG_6084-001

– Nie możecie odsyłać takich pacjentów? – pytam.

– Teoretycznie możemy, ale i tak najpierw musimy założyć kartę, zbadać, ewentualnie wykonać podstawowe badania. Łatwo coś przeoczyć, więc badamy, a chorzy to wykorzystują.

Poza tym większość zgłaszających się doskonale wie, co ma mówić, byśmy nie mieli możliwości odmówić im przyjęcia – wyjaśnia dr Łukiewicz.

Informują o nagłych urazach głowy czy ręki, nagłym bólu brzucha i tak dalej. W większości przypadków zgłaszane dolegliwości trwają już jednak kilka dni lub tygodni.

Jest też grupa pacjentów, którzy czasem źle interpretują sygnały płynące z własnego ciała. Uważają na przykład, że mają duszność, choć to nieprawda. Często też są alkoholicy z zespołem abstynencyjnym. Widzą myszy, psy albo strzepują z siebie krasnoludki.

Poza tym chcą zwolnień lekarskich, pomocy socjalnej, zmiany opatrunków, wykonania zastrzyków, zdjęcia szwów, wymiany cewnika, wykonania badań, które leżą w gestii POZ i porad specjalisty.

– Kiedyś o 3.00 nad ranem zgłosiła się do nas kobieta, prosząc o natychmiastową pomoc, bo otarła sobie palec w bucie. Mamy też mnóstwo pacjentów pod wpływem alkoholu, przywożonych przez straż miejską. Są upojeni, nie ma z nimi kontaktu, krew leje się z głowy. Trzeba im robić pełną diagnostykę, a to generuje ogromne koszty. Ponadto przeszkadzają innym chorym, awanturują się – opowiada jeden z chirurgów szpitala praskiego, którego na chwilę udało mi się zatrzymać na korytarzu.

IMG_6086-001 IMG_6087-001

IMG_6088-001 IMG_6089-001

13:40. Na podjeździe pojawia się kolejna karetka. Przywiozła pacjenta zabranego spod Katedry św. Floriana wezwana przez straż miejską. Wjeżdżają nosze, a na niej zwinięty w pozycji embrionalnej młody człowiek, brudny, zarośnięty, mocno zaniedbany. Ratownicy medyczni zabierają go do sali dekontaminacji, żeby przygotować do badania – umyć i przebrać.

– Dziś mieliśmy już przypadki: bólu kolana, zwyrodnienia kręgosłupa, bólu szyi, żylaków, uraz małego palca, stany gorączkowe, złe samopoczucia ogólne, ukąszenie komara, mężczyznę upojonego alkoholem, który spadł z ławki w kościele i rozbił głowę – opowiada ordynator.

W 2012 r. zostało przyjętych 27 tys. pacjentów, rok później o dwa tysiące więcej, a w 2014 r. było ich już 32 tys.

W tym samym czasie za jego plecami otwierają się drzwi sali dekontaminacji, z której wyłania się, lekko płynnym krokiem, przywieziony wcześniej pacjent. Nie zgadza się na leczenie i samowolnie opuszcza oddział.

Na korytarzu

Pacjenci czekający na wyniki badań chętnie rozmawiają o swoich problemach i powodzie wizyty na SOR-ze. – Poszedłem koło 6.00 do przychodni, lekarz nie wiedział, co mi jest i dał skierowanie do szpitala. Ciągle czekam. Cały dzień zmarnowany – skarży się jeden z nich.

Dlaczego wszelkie cierpienie tego kraju oblega SOR-y? Pacjenci powodów podają kilka. Przede wszystkim kolejki do poradni specjalistycznych i badań diagnostycznych. Doskonale wiedzą, który szpital w jakich dniach prowadzi np. dyżur okulistyczny.

IMG_6090-001 IMG_6094-001

IMG_6095-001 IMG_6097-001

Proszą o konsultację ze specjalistą lub wręcz żądają wykonania konkretnych badań. Często mówią wprost, że do specjalisty nie sposób się dostać, terminów nie ma lub są bardzo odległe, a oni potrzebują pomocy.

Wielokrotnie nie wiedzą, że funkcjonuje nocna opieka lekarska, dlatego przychodzą na SOR. W wielu przypadkach lekarze podstawowej opieki zdrowotnej wypisują im skierowania do szpitala, bo to najszybszy sposób, żeby przeprowadzić pełną diagnostykę.

– Nie dziwię się chorym, którzy zgłaszają się na SOR. Są ofiarami źle działającego systemu, bo prawda jest taka, że nikomu nie opłaca się dziś diagnozować i leczyć pacjenta. Dla wielu ludzi jesteśmy ostatnią deską ratunku – mówi dr Marta Dusza, jedna z lekarek, która pełni dziś dyżur na praskim SOR-ze.

Ale takie słowa słyszę w zasadzie od wszystkich, z którymi rozmawiam: rejestratorki, ratownika, pielęgniarki, innych lekarzy dyżurujących.

Trwa badanie w obszarze segregacji, gdzie trafiła kolejna pacjentka – kobieta w średnim wieku. Skarży się na bóle w klatce piersiowej i że cały czas chce jej się siusiu. Ma bóle głowy i pleców. Bierze leki przeciwzakrzepowe. Ratownik medyczny przeprowadza wywiad, mierzy ciśnienie, wykonuje EKG. Kobieta jest mocno zaniepokojona.

– Lekarz w przychodni, u którego byłam, nawet mnie nie zbadał, tylko od razu dał skierowanie do szpitala – opowiada. – Zrobimy badania i będzie wiadomo, co pani jest – uspokaja ratownik.

IMG_6099-001 IMG_6100-001

IMG_6105-001 IMG_6106-001

– Część pacjentów bardzo się emocjonuje, gdy musi długo czekać. Nie rozumieją, jak działa triage, czyli wstępna segregacja pacjentów. Musimy dokonać wstępnej oceny stanu chorego i przydzielić mu ścieżkę z odpowiednim kolorem. Zielony oznacza czas oczekiwania do 6 godzin, żółty – do 30 minut i czerwony to pomoc natychmiastowa. Nieraz musimy walczyć, aby móc leczyć pacjentów czerwonych, bo inni chcą być obsłużeni jako ci, którzy zgłosili się wcześniej. Na porządku dziennym są komentarze: tylko te karetki przyjmujecie, a ja tu czekam i czekam, przecież spieszę się do pracy – opowiada dr Małgorzata Perajska-Riemer.

15:00. Podjeżdża kolejna karetka. Nie ma już wolnego wózka. Przywieziono starszego pana z domu opieki. Jest słaby i odwodniony. 15:20. Na SOR trafia ofiara wypadku. To kobieta potrącona na przejściu dla pieszych przez 90-letniego kierowcę. Ma urazy głowy i kończyn. Bardzo szybko przechodzi przez triage.

– Kiedy w 2007 r. pojechałam z Polską Misją medyczną do Indonezji, gdzie ratowaliśmy ofiary trzęsienia ziemi na Jawie, przyjmowaliśmy 24 h na dobę. Ludzie czekali w ogromnych kolejkach, ale tam oni sami z siebie przepuszczali bardziej potrzebujących. Triage był naturalny, nikomu nie przyszło do głowy protestować. Mam wrażenie, że w Polsce wielu pacjentom SOR-ów chyba brakuje punktu odniesienia, skoro musimy prosić o zrozumienie, że są inni bardziej potrzebujący – podsumowuje dr Piotr Łukiewicz.

Dlaczego ja jestem winny?

Na jednym z wiszących na ścianie plakatów można przeczytać, że misją szpitala jest świadczenie usług medycznych w atmosferze życzliwości. Czasem jednak trzeba mieć nerwy ze stali, żeby tę misję wypełnić.

– Kurde, jak to długo się schodzi…

– O której pan przyjechał?

– Nawet śniadania nie jadłem!

IMG_6107-001 IMG_6118-001

IMG_6141-001 IMG_6069-001

Słyszę rozmowę w poczekalni. Napiętą atmosferę często tworzą rodziny.

– Babciu! Ja muszę iść do szkoły, niech coś przyspieszą…

O 15:30 w obszarze segregacji pojawia się znajomy pacjent – jeden z „tych dwóch”. W końcu go przyjęli, cierpliwość opłaciła się – to pierwsza myśl, jaka przychodzi do głowy. Trafia na triage, gdzie zostaje zbadany.

Ratownik informuje go, że nie zostanie przyjęty, bo wszystkie miejsca na detoksie są już dziś zajęte. Jak udało mu się w końcu przedostać na drugą stronę? Przywiozła go karetka spod Dworca Wileńskiego, którą wezwała postronna osoba do człowieka skarżącego się na bóle w klatce piersiowej.

Ten pacjent znany jest pracownikom praskiego SOR-u. Był tu już kilkukrotnie. Jest mocno zdeterminowany, żona zagroziła mu, że nie wpuści go do domu, jeżeli nie zrobi ze sobą porządku, nie przestanie pić. Walczy więc o to, by jak najszybciej poddać się detoksykacji.

16:20 kolejna karetka, tym razem z ciężarną. 16:37 kolejna… Sytuacja jest bardzo dynamiczna. Już nie sposób zliczyć wszystkich podjeżdżających zespołów. Ponoć jest to bardzo spokojny dzień. Wcale tak nie wygląda. Na OIOM-ie wszystkie łóżka są zajęte. Przed gabinetami czeka wielu niecierpliwych. Jest wśród nich głuchoniema pacjentka, do której pogotowie wezwali przechodnie, bo stała w deszczu i prosiła o pomoc.

IMG_6123-001 IMG_6129-001

IMG_6131-001 IMG_6134-001

Starsza, elegancka pani prosi o wodę. Przyjechała na SOR, bo – jak twierdzi – dzwoniła do POZ, prosząc o wizytę domową lekarza, ale usłyszała, że musiałaby czekać na nią dzień albo dwa, więc lepiej niech dzwoni po pogotowie. Jest po operacji biodra i ma kłopoty z oddawaniem moczu.

Pacjent walczący o detoks spaceruje po korytarzu. W pewnej chwili dyskretnie wyciąga zza pazuchy jakiś przedmiot i wrzuca do kosza. Trzeba to sprawdzić. Wyrzucam gumę do żucia i co widzę? To puszka po piwie! Pracujący tu ludzie nie mają łatwej pracy.

Pan z kleszczem pyta, czy długo jeszcze będzie czekał. Lekarka prosi o cierpliwość i mówi, że właśnie ratują czyjeś życie… – A co to mnie obchodzi! – odburkuje poirytowany mężczyzna.

– Takie dialogi są na porządku dziennym. Nie hamują się, krzyczą na nas. Chcą mieć wszystko natychmiast. Kiedyś ojciec pacjenta wyrwał klamkę do gabinetu USG, bo nie mógł się doczekać wyniku badania. Trzymam nerwy na wodzy, ale czasem można się tak po prostu po ludzku rozpłakać – słyszę od dr Duszy.

– Pacjent jest źle nastawiony, bo system go marginalizuje. Rozumiem, że narasta w ludziach frustracja, ale dlaczego na mnie się wyładowują? – pyta dr Małgorzata Perajska-Rimer.

Nie wiem, co odpowiedzieć. Złota zasada na SOR-ze to nie przeoczyć tego, co ważne i nie dać się wyprowadzić z równowagi.

Marta Jakubiak
Lidia Sulikowska

Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 10/2015


Więcej galerii zdjęć można zobaczyć tutaj.