10 listopada 2024

Artur Andrus: Záznamník zdravotnika

Teraz można mieć wszystko, co się tylko zamarzy. Nie ma takiej rzeczy, której by się w internecie nie dało kupić ukochanej osobie na Gwiazdkę czy urodziny.

Foto: pixabay.com

Czołg? Proszę bardzo! Chce mieć dziewiętnastowieczny austriacki wózek dziecięcy dla trojaczków? Nie ma sprawy! Podczas jakiegoś rodzinnego spotkania, z zachwytem opowiadałem o starym czeskim aucie. I stało się. Pod choinką znalazłem… czechosłowacką apteczkę samochodową z lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku.

W środku jest już niewiele: agrafki, pinceta (na cześć pewnego rządowego programu społecznego nazywana w moim domu „pińćsetą”), dwie chusty trójkątne (Šátek trojcípý), ustnik do wykonywania sztucznego oddychania (Rouška pro dýchání z plic do plic) i coś, co mnie wzruszyło najbardziej – mała książeczka „Záznamník zdravotnika Československého červeného kříže” („Notatnik ratownika Czechosłowackiego Czerwonego Krzyża”).

Przejrzałem. Okazuje się, że każdy udzielający pomocy przy pomocy tej apteczki musiał po jej udzieleniu (bo mam nadzieję, że nie przed albo w trakcie) wpisać dokładnie: gdzie ratował, kogo, jak, ile i jakie środki zużyto podczas akcji. I podpisać się. Taki porządek panował! Dlaczego tak mnie wzruszył „Záznamník…”? W tym moim nie było żadnych wpisów, ale wyobraziłem sobie, że dokładnie taki sam wypełniał, ratując kogoś na drodze, doktor Sova, bohater serialu „Szpital na peryferiach”. Że rouška pro dýchání z plic do plic na pewno wielokrotnie mu się przydawała. Może i pinceta (niepodpisana, nie mogę powiedzieć, jak się nazywa po czesku) pomogła komuś wyjść z opresji?

Wywołane czechosłowacką apteczką samochodową wspomnienie telewizyjnego serialu, który z zapartym tchem oglądałem w dzieciństwie, zachęciło mnie do wyciągnięcia wniosków na przyszłość.

Pamiętam, że my, mieszkańcy bieszczadzkich wsi, z zachwytem patrzyliśmy wtedy na wyposażenie tamtego szpitala. Nasze, ten w Lesku czy Ustrzykach Dolnych, mimo że też na peryferiach, wcale tak nie wyglądały. Od przyjaciół Czechów i Słowaków dowiedziałem się później, że oni też patrzyli z zachwytem, nie wierząc, że takie szpitale istnieją w ich kraju. A co my wszyscy, obywatele tak zwanego bloku wschodniego, musieliśmy czuć, oglądając „Klinikę w Schwarzwaldzie”? Nie wiem, czy emisja tego serialu w jakimś stopniu nie przyczyniła się do upadku komunizmu w tej części świata. Byliśmy przekonani, że wystarczy pogonić to całe towarzystwo i będziemy mieli tak samo.

W celach badawczych obejrzałem jeden odcinek współczesnego polskiego serialu, którego akcja rozgrywa się w szpitalu. Oj, chyba też coś za ładnie. Ale może tego typu produkcje telewizyjne powinny dawać nadzieję? No to produkujmy filmy pokazujące, że jest coraz lepiej – na przykład przez porównanie do stanu medycyny w czasach schyłkowego Władysława Łokietka. A jeżeli ma być współcześnie, to żeby nie powodować niepotrzebnej frustracji, odnośmy się do innych krajów. I wymieniajmy się. Niech polska telewizja wyświetla serial, którego bohaterami będą lekarze pracujący w maleńkim litewskim szpitalu.

A nasi, luksusowym wyposażeniem powiatowych szpitali, niech zachwycają widzów telewizji słowackiej. Wtedy każdy będzie mógł sobie spokojnie westchnąć: „Ech, kiedyś też tak będziemy mieli”. Tylko warto ostrzec wszystkich najważniejszych, że jak będzie to trwało za długo, to się naoglądamy jakiegoś szwajcarskiego serialu i wtedy… Swoją drogą, ciekawe, czy kiedykolwiek dojdziemy do takiego stanu, że Szwed wzruszy się, zaglądając do wnętrza starej polskiej apteczki samochodowej i uśmiechnie się, łamiąc język podczas czytania nazwy: ustnik do sztucznego oddychania?

Artur Andrus
Satyryk