11 grudnia 2024

Po pielęgniarkach, rezydentach i ratownikach przyszła kolej na leki

Po pielęgniarkach, rezydentach, ratownikach medycznych przyszła kolej na leki. Coraz więcej zobowiązań i sztywnych wydatków w budżecie NFZ grozi tym, że ostatni, którzy będą domagali się poprawy swojej sytuacji zapłacą rachunek za wszystkich. Oby nie byli to sami pacjenci!

Foto: pixabay.com

Zgoda Rady Ministrów na ustanowienie dolnej kotwicy 16,5 proc. wydatków na leki w relacji do budżetu NFZ to niezaprzeczalny sukces ministra Marcina Czecha.

W trakcie niedawnego szczytu ministrów zdrowia Unii Europejskiej 10-11 września 2018 r., na którym Polskę reprezentował minister Czech, dostępność leków była jednym z dwu dyskutowanych obszarów. Drugim były bariery wykorzystania cyfrowych danych w medycynie.

W opinii Komisji Europejskiej wśród krajów członkowskich rośnie świadomość wyzwań i potrzeba rozwiązań w zakresie dostępu pacjentów do innowacyjnych terapii lekowych i ich dostępności rynkowej. Jednym ze źródeł tego problemu jest znaczny wzrost wydatków na leki kosztochłonne w Europie, zwłaszcza w sektorze szpitalnym. Odpowiedź Polski na te wyzwania wydaje się iść w dobrym kierunku – po pierwsze rząd przyjął dokument określający czytelne cele polityki lekowej, po drugie, usztywniając kwotę wydatków na leki, zdecydował o nadaniu temu obszarowi swego rodzaju priorytetu.

Czy jest to w takim razie dobra wiadomość dla wszystkich pacjentów? Dla części, tych potrzebujących określonych terapii lekowych, z pewnością tak. Czy dla wszystkich, to wymaga dyskusji.

Modele i badania pokazujące przewagę inwestycji w terapie lekowe nie zakładają, że inwestycje te odbywają się kosztem innych obszarów medycyny i to na dodatek w sytuacji tak dużych potrzeb w sferze płac, infrastruktury, czy samych świadczeń. W naszym wypadku jedno odbywa się kosztem drugiego. Oczywiście zaplanowaliśmy stopniowy wzrost wydatków na zdrowie do 6 proc. PKB, ale dużą część tego wzrostu mamy już  zagospodarowaną.

Słusznie, czy nie, skoro zamknięta została droga oszczędności na lekach, wzrost płac i wzrost dostępności świadczeń w sektorze ochrony zdrowia będzie musiał być finansowany ze wzrostu budżetu i wzrostu efektywności systemu.

Tyle, że wzrost budżetu może się okazać do tego zbyt mały i zbyt powolny, a wzrost efektywności będzie wymagał czasu. Prezes NFZ, z ograniczoną do pół punktu procentowego możliwością reagowania na potrzeby zdrowotne poprzez elastyczne kształtowanie budżetu refundacji, został pozbawiony ważnego instrumentu. Co prawda daje to nadzieję części ciężko chorych pacjentów i gwarantuje stabilniejszą sytuację dla wszystkich graczy na rynku farmaceutycznym, ale odbywa się kosztem innych rynków i świadczeń. W tym aspekcie argumentacja na rzecz usztywnienia wydatków na leki brzmi niestety trochę silosowo.

Nie podlega dyskusji, że wzrost wydatków państwa na leki i pewność, że budżet przeznaczony na ten cel nie zostanie ograniczony przez inne potrzeby systemu, to dobra wiadomość dla rynku farmaceutycznego.

To nie tylko kwestia wzrostu budżetu, ale co istotniejsze jego stabilności i przewidywalności, pozwalającej prowadzić politykę rozwojową w horyzoncie dłuższym niż rok finansowy NFZ. Warto jednak zauważyć, że przy sztywnym procencie wydatków na leki, rosnącym udziale wynagrodzeń, wymagającej czasu weryfikacji potencjału efektywności, założenia rozwoju innych  ważnych sektorów, to jest wyrobów medycznych i usług około-medycznych, mogą wymagać weryfikacji.

Jedno jest pewne – po usztywnieniu wydatków na leki, ciśnienie u pozostałych beneficjentów sektora będzie większe.

Pół biedy jeśli ta gra toczyłaby się wyłącznie pomiędzy dostawcami różnych dóbr dla sektora ochrony zdrowia. Niestety przekłada się na różne grupy chorych, świadczenia jakich potrzebują i nierzadko dramaty porównywalne z brakiem dostępności dającego nadzieję leku. Zakładam, że rząd jest świadom tych ryzyk i dokonał wyważonego wyboru nadającego preferencję polityce lekowej w oparciu dane i dowody, nawet nie tyle naukowe, co wynikające z analityki epidemiologii, potrzeb, kosztów i korzyści.

Chciałbym, aby tak było. W przeciwnym wypadku ostatni, którzy będą walczyć o swoje potrzeby, będą w najgorszej sytuacji i oby nie zapłacili rachunku za tych, którzy wcześniej zapewnili sobie lepszą pozycję. Na marginesie tej dyskusji, powinno wydać się interesujące, że minister finansów, tak bardzo co do zasady niechętny sztywnym kosztom w budżecie państwa, zaakceptował kolejną taką pozycję. Rodzi się więc pytanie – na ile sukces ten, prócz umiejętności perswazji ze strony ministra Czecha, jest powodowany faktycznym zrozumieniem problemu i znaczeniem dla rządu polityki lekowej, a na ile perspektywą wyborczą?

Robert Mołdach
IZiD