16 października 2024

Stomatologia. Nowa rzeczywistość

Wraz z wybuchem epidemii spowodowanej wirusem SARS-CoV-2 turbiny stomatologiczne zamilkły. Z czasem poszczególne gabinety zaczęły wznawiać pracę, ale do normalności jeszcze daleko.

Foto: Centrum Leczenia i Profilaktyki Paradontozy Periodent w Warszawie

W połowie marca do redakcji „Gazety Lekarskiej” wpłynął list od lekarki dentystki z woj. lubelskiego. Napisała w nim, że bardzo by chciała pracować, choćby w okrojonym wymiarze, to jednak bardzo trudne, bo nie ma skąd wziąć niezbędnych środków ochrony osobistej. Podobne problemy dotknęły stomatologów w całym kraju.

Dobrze, że mam spokojnych pacjentów

Beata Zdanowska od niemal 30 lat prowadzi indywidualną praktykę stomatologiczną w Łukowie, na północnym krańcu woj. lubelskiego. Jednoosobowo. Bez asysty. Nie zatrudnia pracowników. Przyjmuje tylko prywatnie. Nazywa siebie stomatologiem rodzinnym, bo zdarza się, że leczy już trzecie pokolenie swoich pacjentów. W marcu, kiedy epidemia dotarła do Polski, wszystko się dla niej zmieniło.

– Zamknęłam gabinet na trzy tygodnie. Nie dlatego, że bałam się wirusa. Codziennie jestem narażona na kontakt z groźnymi patogenami. Przestałam przyjmować pacjentów, bo musiałam się zastanowić, jak zorganizować pracę w obliczu epidemii. Brakowało informacji, na jakich zasadach mamy działać i czy w ogóle, w jaki sposób mamy zabezpieczać pacjenta i siebie. Dopiero pod koniec marca Ministerstwo Zdrowia wydało zalecenia – opowiada.

Brak zaleceń to nie był jednak jedyny problem. W hurtowniach nie było środków ochrony osobistej, a gdy już się pojawiły, to w przerażająco wysokich cenach. – 10 zł za maseczkę, to przecież dramat – mówi Beata Zdanowska. Powolutku wracała jednak do pracy. Najpierw kilka wizyt w tygodniu, same pilne przypadki. Od końca kwietnia grafik bardziej się zapełniał, choć oczywiście do sytuacji sprzed epidemii jest bardzo daleko. Zgodnie z zaleceniami trzeba zachować surowsze procedury sanitarne, przyjmuje więc jednego pacjenta na godzinę.

Poświęca dużo więcej czasu na dezynfekcję gabinetu, po każdym pacjencie także przebiera się, a wizyty planuje tak, by ludzie nie spotykali się w poczekalni. Musi dopełnić wszystkich obowiązujących procedur bezpieczeństwa. – Mam gabinet w podwórku. Pacjent podjeżdża pod bramę, dzwoni i pyta, czy może wejść. W środku czeka na niego ankieta do wypełnienia, ochraniacze na buty, czepek na głowę… Na szczęście moi pacjenci wszystko to przyjmują spokojnie, stosują się do procedur – opowiada. Jeden pacjent na godzinę to jednak trochę mało, aby przy podwyższonych kosztach sanitarnych prowadzenie praktyki było opłacalne.

Niestety, aby przestrzegać obecnie obowiązujących zasad bezpieczeństwa, trzeba tak funkcjonować. Pytanie tylko, jak długo. – W kwietniu miałam dochód na poziomie jednej czwartej tego, co udawało się wypracować w czasach przed koronawirusem. W maju może dojdę do połowy tego, co zarabiałam wcześniej. Pomoc od państwa to jednorazowa pożyczka w wysokości 5 tys. zł, którą dostałam po czterech tygodniach od złożenia wniosku. Podobno jest bezzwrotna, ale czy rzeczywiście tak będzie? Od tygodni czekam też na wypłatę postojowego. Za wolno to wszystko działa – zauważa.

Mimo wszystko nie poszła śladami lekarzy dentystów, którzy zdecydowali się wprowadzić dodatkową opłatę za zużycie materiałów ochronnych. – W internecie jest mnóstwo hejtu na tych, którzy podnoszą ceny. Nie zauważa się kosztów, które tak bardzo wzrosły. Kto ma je ponosić? To, że ja nie doliczam opłaty epidemiologicznej, to moja indywidualna decyzja i ekonomiczne ryzyko. I coraz bardziej sama ją kontestuję. Nasze państwo nie zapewniło stomatologom środków ochrony osobistej ani dostępu do ich zakupu po rozsądnych cenach, więc chyba nie ma nic niemoralnego w tym, żeby pobierać dodatkową opłatę, skoro rynek sprzedawców podniósł je dla stomatologów – pyta retorycznie stomatolożka z Łukowa.

Za dużo paniki

Monika Stachowicz Od 2004 r. wspólnie z mężem Waldemarem prowadzi Centrum Leczenia i Profilaktyki Paradontozy Periodent w Warszawie. Na co dzień w placówce działają cztery stanowiska pracy dla stomatologów. W połowie marca centrum zostało zamknięte.

– Potrzebowaliśmy trochę czasu, aby się zorientować w sytuacji i przygotować do pracy w warunkach epidemii. Po około dwóch tygodniach zaczęliśmy przyjmować przypadki bólowe. To było jednak kilka godzin pracy w tygodniu, co w sposób oczywisty odbiło się na przychodach. Koszty stałe zostały, a dochód dramatycznie zmalał. Poza tym drastycznie wzrosły ceny środków ochrony osobistej, które na dodatek było bardzo trudno kupić – mówi Monika Stachowicz.

Jakie procedury wdrożyliście do zabezpieczenia się przed wirusem? – W naszym centrum zawsze przestrzegaliśmy zaostrzonych procedur sanitarnych. Gabinety są wyposażone w śluzy chirurgiczne, odrębną wentylację i klimatyzację, mamy też dużą poczekalnię podzieloną na dwie strefy, a także dwie toalety dla pacjentów. Teraz dodatkowo wydzieliliśmy trzecią strefę w poczekalni – tłumaczy.

Pacjent przed przyjęciem ma mierzoną temperaturę, wypełnia kartę epidemiologiczną, a jego gardło jest odkażane. Wizyty są umawiane na konkretną godzinę. Bez osób towarzyszących. Dziecko przychodzi tylko z jednym opiekunem. Okrycia wierzchnie pacjent zabiera do gabinetu ze sobą, a po klinice porusza się w maseczce ochronnej, którą zdejmuje dopiero w gabinecie.

– To, co zmieniło się najbardziej, to zabezpieczenie nas samych. Ubieramy się w kombinezony lub specjalne fartuchy. Czepki i przyłbice stosowaliśmy już wcześniej. Zazwyczaj pacjenta też ubieramy w fartuch ochronny i buty. Po każdej wizycie godzinę poświęcamy na dezynfekcję gabinetu, najwięcej czasu zajmuje dekontaminacja. Włączana jest lampa UV, a powietrze w pomieszczeniu jest oczyszczane z drobnoustrojów – opowiada moja rozmówczyni. W placówce działają z tego powodu nie cztery, tylko dwa stanowiska jednocześnie.

Można przyjąć o wiele mniej pacjentów, ale pewnie w takim trybie trzeba będzie działać jeszcze przez wiele miesięcy. Co gorsza, nawet te dwa gabinety nie są szczególnie oblegane. – Media wywołały panikę, która jest nieadekwatna do zagrożenia. Przez to wielu ludzi boi się iść do lekarza, no chyba że jest naprawdę bardzo pilna potrzeba. Tymczasem my na samych zabiegach ratunkowych nie przetrwamy. Wizyta u stomatologa jest naprawdę bezpieczna. Zawsze była. Jedyne, co się teraz zmieniło, to zwiększone ryzyko dla samego lekarza dentysty. Trzeba jednak powoli wracać do normalności – zauważa współwłaścicielka warszawskiego Periodentu.

I dodaje, że z powodu zmniejszonych dochodów i wzrostu kosztów stałych zdecydowała się wprowadzić opłatę epidemiologiczną za wizytę. – Wiele gabinetów tak zrobiło, przez co wylał się na nas straszny hejt. Fryzjerzy podnoszą ceny swoich usług o połowę i każdy to rozumie. Dlaczego nas za to krytykowano? – pyta retorycznie.

Zgodnie z zaleceniami trzeba zachować surowsze procedury sanitarne. Foto: NS ZOZ „SUPER-DENT” w Łodzi

Na kontrakcie

Wraz z ogłoszeniem epidemii wiele gabinetów stomatologicznych zostało zamkniętych, ale są też takie, które działają nieprzerwanie. Przychodnia Portowa w Szczecinie świadczy usługi stomatologiczne zarówno w ramach pomocy doraźnej, jak i ogólnostomatologiczne, a także protetyczne. Działają przede wszystkim w oparciu o kontrakt z NFZ. Od 16 marca stomatologia zaczęła działać tam w trybie awaryjnym – przyjmowano tylko pacjentów na Fundusz w ramach doraźnej opieki stomatologicznej, czyli pilne przypadki, w nocy i w weekendy.

– Ponad 90 proc. gabinetów stomatologicznych w naszym województwie zawiesiło wówczas udzielanie jakichkolwiek świadczeń, na dodatek tylko nieliczne z tych, które nadal funkcjonowały, przyjmowały w ramach NFZ. Dodatkowo pojawił się problem z osobami na kwarantannie. Od 6 kwietnia zaczęliśmy przyjmować także takich pacjentów. Oczywiście z zachowaniem wszelkich procedur bezpieczeństwa – tłumaczy Karol Wasilewski, prezes zarządu Przychodni Portowej w Szczecinie. Jedynie pacjenci ze stwierdzonym zakażeniem koronawirusem nie są tu przyjmowani.

Dla nich usługi świadczy dentobus, który jest dostępny przy szpitalu wojewódzkim w Szczecinie. Zresztą, jak w całej Polsce, osobami chorymi na COVID-19, którzy potrzebują pilnej interwencji dentystycznej, zajmują się teraz dentobusy. Czy mieliście problem z dostępem do środków ochrony osobistej?

– Część udało nam się zakupić. Na szczęście zostaliśmy wpisani na listę jednostek, które świadczą pomoc pacjentom z podejrzeniem COVID-19, dzięki czemu otrzymaliśmy z wojewódzkiego centrum zarządzania kryzysowego sporo środków ochrony. Pomogło nam także Centrum Zarządzania Kryzysowego miasta Szczecin – opowiada Karol Wasilewski. Jako że usługi świadczone są tutaj w ramach NFZ, nikt w przychodni nawet nie myślał o wprowadzeniu opłaty epidemiologicznej. Byłoby to niezgodne z prawem. Problem opłacalności wykonywania świadczeń jednak pozostał.

– Pomoc doraźna, którą świadczymy obecnie, jest nieco lepiej opłacana, niż była przed epidemią, co pozwala nam jakoś funkcjonować, ale wprowadzenie wyśrubowanych norm bezpieczeństwa sporo kosztuje. Mam obawy, że kiedy wrócimy do poprzednich zasad finansowania pomocy doraźnej, a także gdy trzeba będzie zacząć wykonywać pozostałe zakontraktowane świadczenia według starych stawek, to nie będziemy w stanie się bilansować – mówi Karol Wasilewski.

– Zalecenia płynące z GIS i MZ finansowo bardzo obciążają placówkę, choćby wymóg przyjmowania pacjenta jednego na godzinę czy wyposażenie lekarza w dodatkowe, drogie środki ochrony. Gabinety prywatne mogą podnieść ceny, my musimy działać w oparciu o podpisany kontrakt. Nie wiem, komu będzie opłacało się przyjmowanie pacjentów na NFZ, jeśli nie zmieni się wycena świadczeń. Będzie też problem, by w ogóle wypełnić kontrakt. Przy zachowaniu obecnych norm bezpieczeństwa, z przyjęciem jednego pacjenta na godzinę, zaległości są niemożliwe do odrobienia – tłumaczy Karol Wasilewski.

Praca w dentobusie

NS ZOZ „Super-Dent” w Łodzi realizuje świadczenia stomatologiczne w poradni (na NFZ, jak i prywatne), a także ma kontrakt na obsługę dentobusu. Ta placówka także, podobnie jak Przychodnia Portowa w Szczecinie, nie miała przerwy w pracy, choć ta praca zmieniła się diametralnie.

– Zaraz po wybuchu epidemii musieliśmy przygotować się do pracy w nowych warunkach. Na samym początku epidemii przeszliśmy w tryb pracy w postaci dyżurów dla pacjentów bólowych i pilnie potrzebujących pomocy. To spowolnienie staraliśmy się wykorzystać do przygotowania poradni do pracy w nowym, zaostrzonym reżimie sanitarnym. W gabinetach zainstalowaliśmy wyciągi, szukaliśmy możliwości dekontaminacji, zdobywaliśmy środki ochrony osobistej. Teraz powoli zaczynamy przyjmować też mniej pilnych pacjentów, także prywatnie. Przychodzi moment, że chorzy nie powinni już czekać. Zresztą sami się zgłaszają i chcą kontynuować rozpoczęte wcześniej leczenie. Choć wiadomo, że do przyjęć sprzed epidemii jeszcze długa droga – informuje Jacek Kubera, menedżer łódzkiej placówki.

Jako że placówka jest operatorem dentobusu, to wyznaczono ją do pomocy pacjentom zakażonym SARS-CoV-2. Auto stacjonuje na terenie szpitala zakaźnego w Łodzi. Czy trudno było namówić stomatologów do pracy? – Mamy dziewięciu lekarzy pracujących z dziećmi w dentobusie. To głównie młodzi ludzie, chętni do podejmowania wyzwań. Po przeprowadzeniu szkolenia przez konsultanta wojewódzkiego nasze zespoły, czyli lekarz, asystentka i kierowca, nauczyły się właściwego postępowania w przypadku leczenia chorych na COVID-19. Jak na razie pacjentów było niewielu – opowiada.

Czy widzi Pan jakiekolwiek szanse na wypełnienie podpisanego na ten rok kontraktu z NFZ? – Mieliśmy trochę nadwykonań. Ponadto przygotowaliśmy dodatkowy gabinet, bo zaległości rzeczywiście jest sporo. To daje nadzieję na zwiększenie liczby przyjęć. Niewątpliwie z radością przyjęlibyśmy zmianę wyceny punktu za świadczenia w ramach NFZ. Koszty bardzo wzrosły. Zarówno gabinet, lekarz i pacjent wymagają nieporównywalnie większego czaso- i kosztochłonnego przygotowania. Kombinezony, wyciągi powietrza, płyny do dezynfekcji rąk … Decyzja o zwiększeniu wyceny punktów jest oczekiwana w środowisku, ale jak będzie, zobaczymy – podsumowuje Jacek Kubera.

Lidia Sulikowska