3 listopada 2024

Wycinek chaosu

Epikryza lekarskiej dokumentacji jest retrospekcją choroby: podsumowuje przeszłość, opisuje dokonania i sugeruje postępowanie, kończy pobyt pacjenta zaleceniami na przyszłość.

Foto: pixabay.com

Dobrze przygotowana finałowa analiza jest najlepszym prezentem, jaki chory dostaje na drogę poza szpitalem. Często ostatni wpis staje się pierwszym krokiem na polu dalszej walki o podopiecznego, jaki robi lekarz podstawowej opieki zdrowotnej, specjalista w ambulatorium lub dyżurny kolega z sąsiedniego oddziału. Dzięki temu historia może toczyć się dalej, bez odkrywania wszystkiego od nowa.

Dzieje Narodowego Programu Szczepień nie są zamykane epikryzami. Zamiast komunikatów o wykonanej rzetelnie pracy organizacyjnej, mamy preambuły konferencji prasowych, z których hasła odnotowywane są w rozporządzeniach kilkanaście godzin później, stawiając odpowiedzialne za wykonanie szeregu czynności punkty szczepień w „martwym polu” niewiedzy, albo co gorsza wiedzy li tylko medialnej.

Propagandowa machina rządu wyprzedza obowiązujące prawo, obwieszcza zapisy i wielkie przyspieszenia bez jakiejkolwiek komunikacji z wykonawcami. Oferty wystawiane są na aukcji: kto szybszy, ten lepszy albo swój. Akceptacja propozycji Agencji nie może przekroczyć doby. Niejasności wymagają interpretacji podczas kilku, a nawet kilkunastu przełączeń z konsultantami. Wypowiedź z ministerialnego webinarium może być podważona mejlem, wobec którego nie można zgłosić sprzeciwu.

System aplikacji ustala reguły gry – nie raz, nie dwa, wbrew logice. Szkolenia to ciąg zdziwień i potknięć. Nikt, jak dotąd, nie przedstawił kompleksowego planu od A do Z.

Szczepienia przeciw COVID-19 są wciąż ogłaszanym stanem wojennym. Trwa masowe wypełnianie terminów (w narodowej nowomowie nazwanych „slotami”), presja ich zmian na zewnętrzne żądanie przesunięć roczników, cicha likwidacja grup, podgrzewanie atmosfery wokół różnych szczepionek i pracowników wymiaru sprawiedliwości. Zamieszanie decyzyjne wymaga specjalnie zatrudnianych koordynatorów, włączenia dodatkowych linii telefonicznych i punktów rejestracji, indywidualnego tłumaczenia, dlaczego Astra Zeneca, a nie Pfizer, osobistego zawiadamiania urealniającego termin i godzinę ustawionych przez sztuczną inteligencję z centrali.

Nieskończona liczba kliknięć podczas przyjęcia pacjenta męczy żmudnym zatwierdzeniem: skierowania, badania, realizacji i wyznaczaniem drugich dawek. Wokół piętrzą się stosy notatek, ankiet, zeszytów z zapisanymi na zapas pacjentami, a nuż minister rzuci przez telewizor nową dostawą towaru. W hałasie drukowania potwierdzeń z wykonanych wakcynacji, będących pamiątkowymi pseudodokumentami z wykropkowanym nazwiskiem, pada ostatnie pytanie „szczęśliwca”, myślącego wyłącznie o zdjęciu maseczki spadającej z nosa: „Kiedy to się skończy?”. „Nigdy” – odpowiadam, tępo patrząc w ekran. „Nigdy” – to nie jest dobry wyraz na zakończenie wizyty…

Epikryza programów informacyjnych nie pozwala na optymistyczne objęcie opieki nad chorym. Medialny szum ogłupia i wpycha w depresję… z jednym „ale”. Dla wielu ludzi wokół nas to tylko pół prawdy. W drugiej części podsumowania opisani powinni być rodacy bez trosk, piękni, wypoczęci, nastawieni „anty”, odważni, sceptyczni, narciarze łaknący pełni życia i wylegujący się ze smutkiem na plażach Zanzibaru. Dualizm dopełniają zadowoleni z primaaprilisowych walk politycy, ogrzewający się sukcesami i porażkami w zależności od partyjnych barw. Ale o nich felietonu dzisiaj nie będzie…

Jarosław Wanecki, pediatra, felietonista