19 marca 2024

Prof. Gardocka: By nie ogarnął nas żywioł

„Trudno o pełne wzajemne zrozumienie między lekarzami i prawnikami, a niekiedy nawet trudno o zrozumienie w ogóle”. Z dr hab. Teresą Gardocką, profesorem SWPS Uniwersytetu Humanistycznospołecznego, rozmawia Lucyna Krysiak.

Foto: archiwum SWPS

Współczesna medycyna jest obwarowana różnego rodzaju paragrafami. Często lekarze znają je tylko pobieżnie lub nie wiedzą, jak je interpretować. W jakich obszarach jest to najbardziej odczuwalne?

Regulacje prawne dotyczące medycyny mieszczą się w dwóch odmiennych grupach. Pierwsza dotyczy organizacji służby zdrowia, świadczeń gwarantowanych, wyceny procedur medycznych i podobnych kwestii, które możemy określić mianem „techniczne”.

Druga reguluje fundamentalne zagadnienia etyczne w medycynie oraz relacje między lekarzem a pacjentami. Tu właśnie powstaje mnóstwo problemów związanych z rozwojem medycyny mogącej dać ludziom coraz więcej, ale też stawiającą ludzi przed zdarzeniami nieznanymi, a nawet nieprzewidywanymi. I w tym obszarze prawo wyraźnie nie nadąża za rozwojem medycyny, a niekiedy państwa same nie chcą narzucić sobie ograniczeń przewidzianych jako ochrona przed nieznanym.

Doskonałym tego przykładem jest stosunek państw do przyjęcia Konwencji Bioetycznej. Mimo dużej liczby podpisów ratyfikowało ją niewiele państw, i to nie te, w których rozwój medycyny jest najszybszy. Regulowanie prawne nowych procedur medycznych, jak np. wspomagane zapłodnienie (in vitro) czy chirurgiczna zmiana płci, są podejmowane z opóźnieniem i z chęcią integracji różnych, trudnych do pogodzenia postaw i racji. Wobec braku uregulowań przez całe lata procedur tych nie stosuje się bezprawnie, ale bez prawa, czyli w znacznej mierze: jak kto chce.

Jaka jest w pani ocenie różnica w interpretacjach prawa medycznego przez prawników, a jaka przez lekarzy?

Prawo jest tworzone przez prawników i tylko oni umieją je tak interpretować, by wynikły z norm prawnych pożyteczne dla nich konkluzje. Lekarz próbuje interpretować prawo na potrzeby konkretnego przypadku, z którym się styka. Często, przy nieznajomości prawa jako pewnego całościowego i powiązanego wewnętrznie systemu, interpretacja lekarzy jest pełna obaw, co określona rzecz znaczy lub przeciwnie, pełna mało uzasadnionej pewności siebie.

Dla lekarza pojęcia zupełnie oczywiste i jasne, np. życie – jest bądź go nie ma – dla prawnika potrafią być pełne wątpliwości, np. kiedy życie zaczyna się jako kategoria chroniona prawnie, czy życie na każdym etapie powinno być tak samo chronione, czy inaczej. Dziś prawo karne przewiduje inną karę kryminalną za zabicie człowieka, inną za przerwanie ciąży, jeszcze inną za zniszczenie zarodków zdolnych do prawidłowego rozwoju w procedurze zapłodnienia in vitro. W tych kwestiach trudno o pełne wzajemne zrozumienie między lekarzami i prawnikami, a niekiedy nawet trudno o zrozumienie w ogóle.

Medycyna i prawo coraz bardziej się przenikają, jak powinien wyglądać prawidłowy model tej współzależności?

Prawnicy muszą sobie uświadomić, że regulacje związane z medycyną nie są kwestią ich dobrej lub złej woli, a konieczności społecznej. To, co wiąże się z ludzkim życiem, zdrowiem i wyborami, musi mieć ramy prawne. Inaczej ogarnia nas żywioł – nieopanowany, nieuregulowany, a nawet nieuświadomiony. Taki brak regulacji często wykorzystuje się do realizacji różnych, czasem słusznych, czasem niesłusznych interesów. Olbrzymi rozwój medycyny otwiera wiele możliwości i daje jeszcze więcej nadziei. Wiele możliwości istnieje jednak tylko pozornie.

Nie ma państwa, w którym pieniądze przeznaczone na leczenie są wystarczające na to, by zapewnić opiekę medyczną wszystkim w zakresie wysoko zaawansowanych procedur. Skąd mamy wiedzieć komu? Komu i w jakim stopniu? Patrzymy na bezsilność rodziców chorych dzieci, na działania fundacji skierowane na zbieranie pieniędzy potrzebnych na leczenie bardzo chorych, ubezpieczonych dzieci. Tu jest próżnia prawna, mało jasne drogi dostępu do pieniędzy, rozdzielanych uznaniowo przez resort zdrowia. Nigdzie nie ma śladu myślenia o przedstawieniu ludziom tego narastającego problemu. Prawo go nie zauważa, chociaż prawnicy dobrze widzą.

Czy można mówić o niefortunności niektórych zapisów, które mogą utrudniać podejmowanie przez lekarzy ważnych decyzji?

Są takie kwestie w wielu ustawach: dostrzegane przez lekarzy, a coraz wyraźniej zaczynają je widzieć również prawnicy. Przykładem jest tajemnica lekarska, która dopuszcza wyraźne możliwości odstąpienia od jej zachowania, ale z czasem pojawiają się w życiu potrzeby, których ze względu na ową regulację nie można spełnić. Nie można naruszyć tajemnicy dla ochrony partnerów osób chorych na AIDS lub zakażonych HIV, nie można ich nawet ostrzec dla ich dobra. Nie można i już.

A problem wyrażony w liczbach osób dotkniętych zakażeniem narasta i lekarz żyje ze świadomością, że nie chroni tych osób, choć może powinien.  Zgoda na leczenie, szczególnie gdy dotyczy małoletniego, jest tak uregulowana, że z braku rodziców na miejscu powstają niepotrzebne i nieuzasadnione kłopoty z określeniem osoby uprawnionej do wyrażenia zgody i zakresu uprawnienia tej osoby. Też uregulowania ustawy transplantacyjnej, w której pobranie narządów ze zwłok oparte jest przez prawników świadomie na zasadzie sprzeciwu, w rzeczywistości wcale nie jest stosowane w ten sposób.

Przy braku sprzeciwu lekarz może w świetle prawa narządy pobrać, ale… w praktyce i tak pyta o zgodę najbliższych, bo obawia się określonych oskarżeń, przed którymi ustawa go nie chroni. Nie chroni też pacjentów, przynajmniej w ich mniemaniu, bo stwierdzenie śmierci potencjalnego dawcy jest prawnie znacznie bardziej skomplikowane niż w każdym innym przypadku. Ludzie pytają „dlaczego?”. A niektórzy lekarze, zapewne w poszukiwaniu sławy, wprost sugerują, że może ten dawca nie jest całkiem nieżywy, że nie ma nic takiego, jak śmierć mózgu, szczegółowo opisana w prawie transplantacyjnym jako podstawa stwierdzenia śmierci.

Czy wraz z rozwojem medycyny powinno rozwijać się prawo i w jakim kierunku? Mam na myśli kwestie takie jak stwierdzenie śmierci mózgowej.

Jak już mówiłam, prawo nie nadąża, czasem świadomie, czasem z powodu ociężałości legislacji, czasem z powodów wprost światopoglądowych. Prawnicy odwołują się do przeważającej w Polsce liczby katolików i doktryny, która nie dopuszcza pewnych rozwiązań. Z drugiej strony społeczeństwo, w przeważającej mierze naprawdę katolickie, tych rozwiązań się domaga. Skądinąd wymienione w pytaniu problemy mają różnorodne źródło i generują różnorakie kłopoty.

Śmierć jest śmiercią, w każdym przypadku medycznym taką samą. Lekarze wiedzą, kiedy człowiek nie żyje i nic już mu tego życia nie przywróci. A jak się popatrzy na uregulowania stwierdzenia śmierci, to są one bardzo różne, wydaje się, przewidziane na różne potrzeby. Skomplikowane procedury stwierdzenia śmierci uregulowane są przy ustawie transplantacyjnej, a normalnie śmierć może stwierdzić człowiek wysłany przez starostę, co wynika z ustawy o cmentarzach i chowaniu zmarłych.

Praktycznie, dla zwykłego człowieka, to nawet rozsądne, bo jak po trzech dniach wyłowimy topielca z wody, to każdy widzi, że to są zwłoki, a jak mamy człowieka podłączonego do aparatury, to nie każdy chce przyjąć do wiadomości, że ten człowiek nie żyje. Dla wielu osób coś jest nie tak. Procedurę prawną stwierdzania śmierci trzeba uregulować w jednym miejscu, chociaż oczywiście różnie w różnych sytuacjach. Zawsze jednak medycznie, tylko przy pomocy prawników w opisie sytuacji i odpowiednich procedur.

A jeśli chodzi o przeszczepy krzyżowe?

W przypadku przeszczepów krzyżowych czy łańcuchowych mamy do czynienia z wykorzystaniem niepełnej regulacji prawnej. Ich możliwość z prawa nie wynika. Trzeba zastanowić się, czy powinna wynikać. Lekarze muszą przekonać prawników, że tak – powinna lub nie powinna. Wówczas należy doprecyzować ustawę w tej kwestii. Dziś to lekarze interpretują zapisy prawne w tej mierze, trochę jak chcą, nie tylko zresztą w Polsce.

Zrodził się pomysł zapisany w projekcie ustawy o ratownictwie medycznym, by w karetkach nie jeździli lekarze, tylko ratownicy medyczni. Czy mieliby oni prawo do stwierdzania śmierci?

To kolejny krok w kierunku zamętu w tej kwestii, zasadniczej dla ludzi. Nie wolno tak robić. Cała procedura stwierdzania śmierci, zawsze istotna, a dziś wprawiająca wielu ludzi w przerażenie, graniczące z obawą przed uśmierceniem ich w karetce pogotowia (co zresztą wobec zaszłości nie jest tak absurdalne, jak się wydaje), musi być uregulowana w ustawie o zawodzie lekarza i lekarza dentysty, jako najbardziej ogólnej. I tylko lekarz powinien mieć takie prawo. Kiedyś, żeby mieć pewność, że człowiek umarł i nie ożyje, wbijało mu się w serce kołek osinowy. Dziś nam kołek osinowy nie pomoże, ale strach, choć nieco inny, pozostał.

Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 12/2016-1/2017

Zobacz konferencję naukową pt. „Marihuana – lek czy zagrożenie?”:


„Ignorantia iuris nocet” (łac. nieznajomość prawa szkodzi) – to jedna z podstawowych zasad prawa, pokrewna do „Ignorantia legis non excusat” (łac. nieznajomość prawa nie jest usprawiedliwieniem). Nawet jeśli nie interesuje cię prawo medyczne, warto regularnie śledzić dział Prawo w portalu „Gazety Lekarskiej”. Znajdziesz tu przydatne informacje o ważnych przepisach w ochronie zdrowia – zarówno już obowiązujących, jak i dopiero planowanych.