11 grudnia 2024

Dr Krzysztof Madej: A nie mówiłem? – felieton zrzędliwy

Ciężkie, administracyjne wrota powoli zamykają się za ósmą kadencją naszego reaktywowanego samorządu lekarskiego. Ostatnie rygle zapadną pod koniec maja, gdy nowo wybrani delegaci udzielą absolutorium starym organom i gdy ukonstytuują się nowe gremia, reprezentujące polskich lekarzy.

Foto: pixabay.com

Odbywa się to w zasadzie bezgłośnie, chociaż od czasu do czasu słychać nieprzyjemny zgrzyt. Nic dziwnego. Wrota te nie były remontowane od trzydziestu lat, podobnie jak cały samorząd. Można powiedzieć, że izba nie tylko nie była modernizowana, ale nawet nie została odmalowana. Co zostawiamy za sobą?

Nie da się dokonać oceny obiektywnej. Nie ma po temu żadnego narzędzia. Czysty subiektywizm. Niekiedy w poszukiwaniu sądu szuka się w miarę zobiektywizowanego klucza w badaniach opinii publicznej – tylko której? Wszystkich członków środowiska lekarskiego, delegatów na zjazdy poprzedniej kadencji, a może nowo wybranych? Nigdy tego nie robiono.

Jedyną środowiskową, masową przesłanką do takich rozważań pozostaje frekwencja wyborcza na przełomie kadencji (niestety stale spadająca). Ale jest to przesłanka pośrednia, bo odpowiadająca tylko na jedno pytanie: czy chce ci się wykonać dodatkowy wysiłek w ciągu dnia, jakim jest przeczytanie 3/4 kartki tekstu i wrzucenie koperty do skrzynki. Nie ma w niej miejsca na bezpośrednią, indywidualną ocenę przeszłości i przyszłości izb lekarskich i różnych innych subtelnych idei w przedmiocie korporacjonizmu.

Tak więc, jedni powiedzą, że miniona kadencja to niekończące się pasmo sukcesów, a przynajmniej rzetelnej realizacji zadań statutowych. Proszę zwrócić uwagę, że wszystkie sprawozdania, wszystkich organów, są zawsze bardzo pozytywne, a niekiedy nawet huraoptymistyczne. Samo podanie listy odbytych posiedzeń było przedstawiane jako kreatywny dorobek danego gremium (tak jakby twórczym zadaniem tego gremium było odbywanie posiedzeń). Drudzy z kolei powiedzą, że za nami mrok, gnuśność, brak kreacji organizacyjnej i umysłowej, zawiedzione nadzieje i w ogóle niespełnienie.

W obecnej dobie w obu tych grupach pojawiają się jeszcze dodatkowe subfrakcje. Na krytykę tych niezadowolonych słychać niekiedy odpowiedź, że to pandemia zniszczyła nasze ambitne plany na tę kadencję – więc nie nasza to wina. Huraoptymiści odpowiedzą, że pomimo pandemii osiągnęliśmy wszystkie założone cele, więc sukces jest podwójny. Ale… przed nami, powoli, otwierają się wrota kolejnej, dziewiątej kadencji. Także zazgrzytają nieprzyjemnie od czasu do czasu z przyczyn – jak wyżej.

Temu jednak towarzyszy dosyć jednorodna optymistyczna nadzieja, że oto otworzy się przed nami równina zalana słońcem, wypełniona działalnością radosną, twórczą, pogłębioną w swojej treści, a przede wszystkim niespotykanie skuteczną, dzięki której odrobimy wszystkie zaniechania naszych poprzedników, powiedzą ci, co negują dorobek przeszłości. Czyli sytuacja jak ze sportu wzięta: ten mecz przegraliśmy, ale wyciągniemy wnioski i wszystkie następne już będziemy wygrywać jeden po drugim. Ci od ocen pozytywnych powiedzą, że skoro wszystko w przeszłości było dobre, to trzeba to teraz kontynuować, tylko jeszcze bardziej.

Przechodzenie z jednej kadencji w drugą, pomimo tych wszystkich powyższych zawirowań socjo-psychologicznych, nie napotyka na żadną większą barierę wyobraźni, ponieważ jest bardzo sformalizowane. Po drodze musi być jednak spełniony jeden ciekawy warunek, choć wolałbym powiedzieć rytuał. Ustępująca Naczelna Rada Lekarska musi przygotować projekt uchwały programowej dla wszystkich organów nowej kadencji, która zostanie przyjęta przez międzykadencyjny zjazd krajowy.

Zjazd krajowy, wśród mnogości czynności ceremonialnych (odznaczenia, wystąpienia gości), sprawozdań, absolutoriów i pokwitowań oraz – i przede wszystkim – personaliów, czyli namiętnej walki wyborczej, na ogół nie ma głowy do takich zawiłości, jak dyskutowanie kilkudziesięciu zadań programowych, a ponadto nie dostrzega takiej palącej potrzeby z bardzo prostej przyczyny. Program samorządu lekarskiego jest rozpisany raz na zawsze w 28 punktach artykułu 5. ustawy o izbach lekarskich oraz w licznych innych miejscach tej ustawy, gdzie doprecyzowane są kompetencje poszczególnych organów samorządu.

Artykuł 5. określa zadania samorządu lekarskiego w tzw. katalogu otwartym, czyli odwołuje się do innych przepisów, także przyszłych, gdzie mogą pojawić się nowe zadania dla nas. W artykule 38. naszej ustawy jest napisane, że Krajowy Zjazd Lekarzy uchwala program działalności samorządu lekarzy. Czym się różni „program”, jako samodzielne dzieło Krajowego Zjazdu Lekarzy, i program, jako wykonywanie zadań samorządu, to temat na dłuższą dyskusję. Nigdzie też nie jest powiedziane, że każdy Krajowy Zjazd Lekarzy musi uchwalić program, ale tak się już utarło i taką mamy tradycję. „Klepiemy” więc program i „jedziemy” dalej.

Tak jak sprawozdania kadencyjne nie są rozliczeniem się punkt po punkcie z realizacji zadań programowych, tak samo programy są swobodnymi utworami literackimi, rozpisującymi normy ustawowe na bardziej szczegółowe zadania, na podstawie przykładów z życia wziętych, tyle że innym językiem. Z psychologicznego punktu widzenia uchwalanie programu jest więc naturalną reakcją na zmieniające się okoliczności, wynikające z przyczyn ustrojowych, gospodarczych, finansowych i politycznych. One jednak i tak się zmieniają, więc – moim zdaniem – rzecz nie sprowadza się do statycznego określenia, co mamy robić, czyli do programu, tylko kogo należy wybrać, żeby to, co powinno być zrobione, było rzeczywiście zrobione.

I tak pokrętną drogą doszedłem do głównego zadania zjazdu, czyli do jego kompetencji wyborczych, a nie programowych. To, jak ma wyglądać realizacja zadań programowych samorządu, zależy od: kultury, wiedzy, doświadczenia, wyobraźni… Ach, ileż można by jeszcze tu wymienić cnót ducha i umysłu, które zsumowane mogłyby zapewnić samorządowi to, co dla niego jest kluczowe – czyli siłę autorytetu (cały czas tęsknimy do argumentu siły, co kadencję zrywając się do marszów ulicznych i innych form protestu, które nic nie wnoszą, a co gorsza, pozostają bez naszej krytycznej refleksji i wniosków).

Tradycja uchwalania programu, moim zdaniem, bierze się stąd, że jest to jakaś kalka programów partii politycznych idących do wyborów. Tyle, że tamte programy wyprzedzają akt wyborczy. One mają agitować wyborców do poparcia jakiejś przyszłej linii politycznej i ludzi obiecujących przełożenie ich programu na praktykę polityczną i społeczną. W samorządzie lekarskim nie ma takiego przełożenia pomysłów na decyzje wyborcze. W środowisku lekarskim nie ma jakichś dużych, widocznych grup, które optowałyby za rozwiązaniami systemowymi do zastosowania w skali całego kraju. Owszem, są wąskie i niekiedy nawet agresywne grupy interesu własnego, ale one często działają obok samorządu, niekiedy przeciwko niemu lub, co najwyżej, wyrażając pretensję, że samorząd nie zawsze entuzjastycznie popiera wąskogrupowe roszczenia.

Wśród zadań programowych samorządu najważniejsze (znowu zacytuję art. 5.) wydają się określone w punkcie 13.: „integrowanie środowiska lekarzy” oraz w punkcie 16.: „opiniowanie projektów aktów prawnych dotyczących ochrony zdrowia i wykonywania zawodu lekarza bądź występowanie o ich wydanie”. To najtrudniejsze zadania, bo one wymagają stałego wysiłku twórczego i stałej refleksji programowej. Są one najtrudniejsze, bo największym problemem naszego środowiska (jeśli coś takiego w ogóle istnieje, więc lepiej byłoby mówić „naszej lekarskiej społeczności”) jest duża atomizacja, której samorząd jakoś nie jest w stanie się przeciwstawiać, i znacznego stopnia dezintegracja całego systemu ochrony zdrowia.

Działamy w skrajnie niekorzystnych warunkach politycznych, w których te dwa mankamenty życia społecznego i państwowego nie znajdują życzliwej troski ze strony rządzących i chyba są celowo i świadomie lekceważone. Inter arma silent musae, jak mawiali starożytni, a więc w walce politycznej tonie wszelka kreacja ustrojowa. Widać już wyraźnie, że pomysłu na całościowy model strukturalny medycyny w Polsce nie ma. Dominują działania doraźne, regulacyjne, etatystyczne i dyscyplinujące. Najczęściej wywołane one są kryzysami, a nie wyprzedzającą wolą poprawy. Przez ostatnie 30 lat ochrona zdrowia, jak zresztą całe życie społeczne, zmieniły się dramatycznie, a izby lekarskie były reaktywowane w zupełnie innych okolicznościach, w odpowiedzi na inne wyzwania ustrojowe.

Chociaż stale mam uczucie déjà vu. Tak jak kiedyś osiowym postulatem samorządu, w zmienionym ustrojowo państwie, po smucie komuny, było staranie się o przywrócenie godności zawodu, tak obecnie ten postulat jest dziwnie trwale aktualny. Mamy teraz już medycynę zekonomizowaną, skomercjalizowaną, zinformatyzowaną, sprywatyzowaną. Komunikacja społeczna odbywa się teraz poprzez media społecznościowe najczęściej w odizolowanych od kontekstu ogólnospołecznego grupach, a autorytety rozkwitają nie na podstawie pozycji środowiskowej przekładającej się na umiejscowienie w strukturze komunikacji społecznej, tylko na koniunkturze medialnej, w której to dziennikarze i politycy wyznaczają kryteria przydatności do realizacji swoich celów społecznych.

Stąd zrozumiała skądinąd teza, że za szybkością zmiany warunków życia i uprawiania zawodu powinna iść szybkość wymiany starych liderów życia środowiskowego na nowych. Teza piękna, tylko czy aby da się udowodnić w praktyce, że taki wynik walki pokoleń (używam tego terminu w jego pozytywnym rozumieniu) zwiększy kulturę komunikacji społecznej oraz środowiskową i społeczną racjonalność i pożyteczność podejmowanych działań. Jeśli tak – jestem za. Stąd też postulat, co chwila podsuwany przez nowych trybunów ludowych, że samorząd lekarski powinien redefiniować swoją rolę. Czy aby na pewno i w jakim kierunku? Żeby odpowiedzieć sobie na pytanie, co by to hasło miało znaczyć, trzeba prowadzić stałą pracę i refleksję programową.

Zawsze o tym natrętnie mówiłem – czyli zrzędziłem. Tyle, że uczciwą, tj. pozbawioną propagandy wyborczej, wąsko grupowych roszczeń do zrealizowania kosztem innych, celebrytyzmu i gwiazdorstwa, i bez tego, co nazwę politycznym oszukaństwem, czyli fałszowania opisu rzeczywistości i bzdurnych obietnic. Jest ona także potrzebna, żeby nie być tylko reaktywnym na brewerie polityków, ale także kreatywnym w dużym wymiarze – państwowym. Świat polityki nie da sobie z tym rady. Po obecnych przyjdą następni i jeszcze się nie nauczą medycyny i zarządzania systemem, a już zaczną pouczać innych i „reformować”.

Krzysztof Madej