8 listopada 2024

Nowe rozdanie w samorządzie lekarskim

Za nami wybory w rejonach i dwóch izbach lekarskich. W marcu i kwietniu odbędą się kadencyjne zjazdy w pozostałych okręgach, a potem majowa „krajówka” w Warszawie.

Po raz ósmy delegaci z całej Polski wybiorą nowego Prezesa Naczelnej Rady Lekarskiej, którego twarz, głos, postawa etyczna, wiedza i umiejętność rozmowy zaważą na nadszarpywanym wciąż z wielu stron wizerunku naszego środowiska.

Czy odbierając kolejne mandaty zaufania, wiemy, skąd i dokąd idziemy? W kuluarach zbierających się pożegnalnie i podsumowujących czteroletnią pracę gremiów najbardziej zaangażowane rozmowy dotyczą ewentualnych kandydatów i szans wyborczych.

Jak to bywa w takich razach, co bardziej bezkrytyczni „dzielą skórę na niedźwiedziu”. Inni tylko sondują, słuchają, zawieszają głos, gwałtownie zaprzeczają albo skromnie nie potwierdzają swoich zamiarów. Nazwiska rozbudzają emocje, dają możliwość liczenia poparcia, odtwarzają polityczne wzorce walki o władzę.

Tymczasem, tylko co trzeci lekarz i lekarz dentysta skorzystał z głosu wyborczego wysłanego korespondencyjnie lub wrzuconego do urny na zebraniu w rejonie.

Sześćdziesiąt sześć procent, czyli w przybliżeniu sto osiemnaście tysięcy ludzi z prawem wykonywania dwóch zawodów lekarskich, postawiło na NAS krzyżyk nieobecności. Nie jest to powód do dumy i niewielkim pocieszeniem jest tutaj frekwencja prowadzonej przeze mnie płockiej izby, która sięgnęła rekordowych ponad czterdziestu sześciu procent.

Debata o potrzebie istnienia samorządu lekarskiego i jego roli odbywa się od niepamiętnych czasów. Najczęściej, nie znając wytyczonych ustawą zadań i obowiązków, oczekujemy od reprezentantów izb interwencji na każdym polu, gdzie próbuje się ograniczyć wolność zawodową i gospodarczą.

Jako opresyjne traktujemy wezwanie do przyzwoitości, złą opinię chorych i krytykę mediów. Przesłuchania przed rzecznikami odpowiedzialności zawodowej, rozprawy sądu lekarskiego i kontrole praktyk prywatnych dają w wielu wypadkach poczucie krzywdy, bezduszności koleżeńskiej, a przecież realizują konieczne i społecznie oczekiwane czynności.

Nagadujemy na innych, ale swoich wad nie zauważamy. Izba jest dobrym „chłopcem do bicia”, którego nie raz, nie dwa, wzywano już na ratunek, kiedy władza państwowa wprowadzała absurdalne zmiany. Powszechne poczucie, że samorząd jest niepotrzebny, podcina skrzydła.

Jesteśmy nierówno podzieleni: na zwolenników i przeciwników, na tych, co rozumieją zapisy ustawy, i takich, którzy się na niej zawiedli lub nie wiedzą, czemu to wszystko służy i w dodatku obarczone jest obowiązkową daniną pieniężną.

Redystrybucja środków w postaci: konferencji naukowych; zasiłków; wspierania akcji protestacyjnych; darmowych porad prawnych; rozsyłania okręgowych biuletynów, maili i esemesów; wspomagania sportu czy kultury; wręczania nagród i medali oraz dedykowanych koncertów gwiazd, nie przekłada się na aplauz wyborczy.

Co ciekawe, w każdym pokoleniu powstają kolejne struktury działające obok izb: stowarzyszenia, związki, porozumienia, które nie zmieściły się ze swoją programową propozycją w obszarze zainteresowań władz samorządu lekarskiego lub krótszą ścieżką postanowiły promować czasem tylko pozornie odmienne idee i nowe nazwiska.

Dwadzieścia lat temu sam współtworzyłem takie towarzystwo, które chciało mieć zdanie odrębne – swoje separatum. Plotkowanie o personaliach jest ludzkie jak świat światem. To nic złego. Lista kandydatów to jednak za mało. Chciałbym wiedzieć, co mają do zaproponowania, poza doświadczeniem organizacyjnym i znajomościami.

Jaką chcą realizować politykę skupienia większej liczby osób wokół spraw istotnych w codziennej pracy? Czy ich program to prosty populizm, czy bolesny racjonalizm? Kontynuacja? A może rewolucja pokoleniowa? Projekt samorządu lekarskiego wymaga świeżego spojrzenia – odważnego kroku naprzód. Wybory podczas okręgowych zjazdów lekarskich powinny stać się wstępem do pokazania kierunku zmiany, także personalnej.

Mimo że ambicje ludzkie potrafią popsuć nawet najlepiej zorganizowane instytucje, mogą również podnosić poprzeczkę. Zaryzykujmy roszadę w czasie kiedy ewidentnie wyczerpał się potencjał dotychczasowych rozwiązań. Może w ten sposób spełni się oczekiwane przełamanie środowiskowego marazmu. Stać nas na to!

Jarosław Wanecki