28 kwietnia 2024

Gorsza granica

Po ośmiu latach rządów PiS dużo jest w Polsce do posprzątania, a sprawa kryzysu na granicy polsko-białoruskiej będzie czułym probierzem tego, czy ze zmianą ekipy rządzącej wiązać się będzie też zmiana moralna – pisze Jakub Sieczko.

Fot. shuterstock.com

Puszcza Białowieska to nie jest zwykły las. Jest gęsta, w wielu miejscach zdradliwa, bo bagnista. Już w październiku temperatura przy gruncie czasem spada poniżej zera. Jeśli chce się przez Puszczę przedostać nocą, trzeba uważać na gałęzie.

Ranią twarz, często oczy. Jeśli skończyła się czysta woda, trzeba pić taką z kałuż, na przykład przefiltrowaną przez liście. Wiele dni marszu w byle jakich, przemoczonych butach (albo bez nich) może też doprowadzić do powstania stopy okopowej. To zmiany, które często w Europie widywano w czasach I wojny światowej.

Ponad sto lat później można je też spotkać w okolicach Hajnówki bądź Sokółki, bo polskie władze, łamiąc konwencję genewską, zdecydowały o tym, że będą ludzi wywozić do lasu. Będą pakować do ciężarówek kobiety, mężczyzn i dzieci i siłą przeciskać ich przez żyletkowy płot.

Będą zostawiać w tym lesie na terytorium kraju, którego funkcjonariusze biją i gwałcą. To nadal się dzieje w Unii Europejskiej, w XXI wieku. To, że kryzys ten wywołali dwaj zbrodniarze – prezydenci Rosji i Białorusi, nie jest usprawiedliwieniem tego, jak polskie państwo traktuje imigrantów i uchodźców. Jak ludzie traktują ludzi.

Trwa trzecia zima, podczas której w polskich, podlaskich lasach zamarzają imigranci i uchodźcy. Zamarzają z powodu łamania przez niedawną władzę konwencji międzynarodowych przy milczącej zgodzie ogromnej większości polskiego społeczeństwa. Kryzys na granicy polsko-białoruskiej trwa. Oby skończył się jak najszybciej.

Nie jestem i już nigdy nie będę w tej sprawie chłodnym i bezstronnym obserwatorem. Jesienią 2021 r. wraz z kilkudziesięcioma lekarzami, lekarkami, pielęgniarkami i ratownikami oraz ratowniczkami byłem na granicy polsko-białoruskiej. Nazwaliśmy naszą grupę „Medycy na granicy” i przez czterdzieści dni udzieliliśmy pomocy ponad dwustu osobom, w tym ponad siedemdziesięciu dzieciom. Nasz najmłodszy spotkany w lesie pacjent miał rok.

Widywaliśmy grupy, w których było kilkanaścioro dzieci. Spotykaliśmy ludzi w ciężkiej hipotermii czy kwasicy metabolicznej (bo na przykład przewlekła choroba nerek magicznie w lesie nie znika). Jedną z pacjentek, która zapadła nam w pamięć najbardziej, była 38-letnia Kurdyjka, której temperatura ciała wynosiła mniej niż trzydzieści stopni Celsjusza.

Gdy nasz zespół transportował ją nieprzytomną do szpitala, nie wiedzieliśmy jeszcze, że jest w piątej ciąży. Nie wiedzieliśmy też, że za kilka tygodni umrze na sepsę w szpitalu w Hajnówce. Podczas pogrzebu nad trumną płakała czwórka jej dzieci.

Sądy w Hajnówce i w Białymstoku orzekły, że wywożenie imigrantów i uchodźców do lasu bez rozpatrywania ich wniosków o ochronę międzynarodową jest rażącym łamaniem prawa. Każda osoba, która się na granicy znajduje, niezależnie od tego, czy przekroczyła ją w sposób legalny, czy też nie, ma prawo ubiegać się o status uchodźcy. Zadaniem nowoczesnego europejskiego kraju jest taki wniosek rozpatrzyć, umieszczając do tego czasu daną osobę w ośrodku pobytu tymczasowego.

Tych, którym w kraju pochodzenia coś grozi (np. syryjskim czy afgańskim opozycjonistom), trzeba zapewnić status uchodźcy i otoczyć opieką. Pozostałych trzeba odesłać. W 2021 r. polskie władze doszły jednak do wniosku, że najlepiej będzie każdego – niezależnie od tego, czy jest młodym mężczyzną, czy kilkuletnim dzieckiem – wsadzić do ciężarówki i wywieźć do lasu, przerzucając taką osobę na białoruską stronę.

Całość okraszono haniebną konferencją ministrów Mariusza Błaszczaka i Mariusza K. (to ten, którego skazano ostatnio na dwa lata bezwzględnego pozbawienia wolności), podczas której prezentowano materiały pedofilskie i zoofilskie. Powiedzieć, że było to grubymi nićmi szyte, to nic nie powiedzieć.

Na nic nie zdały się protesty obrońców praw człowieka, posłów ówczesnej opozycji, reportaże w mediach krajowych i międzynarodowych. Wywózki trwają od ponad dwóch lat. Zmarło ponad pięćdziesiąt osób. Niektórzy strażnicy graniczni stają się coraz bardziej brutalni, inni odchodzą ze służby lub przypłacają ją ogromnymi kosztami psychicznymi. Imigrantom i uchodźcom pomagają aktywiści z organizacji pozarządowych, często prześladowani przez funkcjonariuszy państwowych.

O kryzysie na granicy polsko-białoruskiej głośno było w październiku i listopadzie 2021 r. Potem, jak to w wiecznie pędzącym świecie bywa, wiadomości na ten temat zastąpiły te o innych dramatach. Świat mówił głównie o rosyjskiej napaści na Ukrainę (uderzające zresztą było zestawienie traktowania przez polskich pograniczników uchodźców na granicy ukraińskiej z tymi z tej białoruskiej).

Dziś nasze serca poruszają obrazy bombardowań w Strefie Gazy. Ludzie na granicy polsko-białoruskiej jednak nadal są. Przypomniały o tym film „Zielona granica” Agnieszki Holland i książka „Jezus umarł w Polsce” Mikołaja Grynberga. Szczególnie o filmie mówiono w przedwyborczej gorączce dużo, często mając na jego temat zdanie, mimo że filmu się nie widziało. Ja widziałem. Byłem też na granicy. Film mówi prawdę, a polskich strażników granicznych traktuje w mojej opinii dość łagodnie.

Ludzie nie wywożą się do lasu sami, same nie wydają się rozkazy pozwalające na takie postępowanie, samo nie uchwala się prawo, które próbuje legalizować wywózki. Wywiezienie człowieka do lasu to praca konkretnych rąk – rąk, które taką osobę pakują do ciężarówki, rąk, które przepychają ją nocą wśród ujadających psów przez żyletowy drut, rąk, które podpisują rozkaz, wreszcie rąk, które w parlamencie unoszą się w odpowiednim momencie do góry.

17 września 2021 r. polski Sejm przegłosował ustawę nazwaną potem „wywózkową”. Według zgodnej opinii przeważającej liczby uznanych prawników była ona jawnie sprzeczna z prawem polskim i międzynarodowym. W skrócie: ustawa ta pozwalała na wywożenie ludzi do lasu z pominięciem procedury przyjęcia wniosków o ochronę międzynarodową. Ówczesna koalicja rządząca głosami swych posłów, posłanek, senatorów i senatorek ustawę przegłosowała. Podpisał ją prezydent RP.

Myślę o dłoniach, które podniosły się do góry, gdy ustawę przegłosowywano. Myślę o dłoniach naszych kolegów i koleżanek po fachu – lekarzy i lekarek, którzy zasiadali wówczas w parlamencie. Za ustawą mającą umożliwić wywożenie do lasu ludzi, w tym ciężarnych kobiet, uniosła się na przykład dłoń pewnego położnika – ta sama dłoń, która odebrała tysiące porodów.

Zagłosował za ustawą też pewien radiolog – uniósł dłoń, którą wykonał w swoim życiu tysiące badań usg. Mniej więcej w tym samym czasie na przenośnym aparacie usg medycy wykonywali w lesie badania wyziębionym ludziom. Uniosła się też dłoń pewnego chirurga – ta sama dłoń, która umiałaby przecież opatrzyć stopę okopową. I dłoń internistki, w którą owa lekarka mogłaby wziąć stetoskop i osłuchać duszącego się w lesie pacjenta.

Nie wymieniam tu nazwisk tych, którzy za haniebnym prawem zagłosowali. Można znaleźć je w internecie. Mam tylko jedną prośbę – na pewno ktoś z czytelników pracował bądź studiował z kimś ze wspomnianych parlamentarzystów. Pokażcie im, proszę, ten felieton. Niech wiedzą, że są tacy, którzy będą im to pamiętać.

Pokażcie, proszę, też mój felieton personelowi szpitala powiatowego w Hajnówce – szczególnie ordynatorowi SOR dr. Piotrowi Pienzinowi i zastępcy dyrektora do spraw lecznictwa dr. Tomaszowi Musiukowi. Na ciemnej mapie potwornego podlaskiego kryzysu świeciło (i nadal świeci) kilka jasnych punktów.

Jednym z najjaśniejszych był szpital w Hajnówce. To właśnie tam trafiła większość obcokrajowców poszkodowanych w lesie. Jeśli kontakt z mundurowymi był dla tych ludzi doświadczeniem obojętności i pogardy, to kontakt z personelem medycznym był doświadczeniem dokładnie odwrotnym.

W Hajnówce traktowano każdego pacjenta, niezależnie skąd pochodził, profesjonalnie, kulturalnie i z zaangażowaniem. Nie lubię używać wielkich słów o realizacji lekarskiej misji czy o sprawdzianach wobec moralnych wyzwań. Gdybym jednak lubił – mało kiedy byłyby one tak bardzo na miejscu. Hajnówko, dziękuję.

Po ośmiu latach rządów PiS dużo jest w Polsce do posprzątania. Myślę jednak, że sprawa kryzysu na granicy polsko-białoruskiej będzie czułym probierzem tego, czy ze zmianą ekipy rządzącej wiązać się będzie też zmiana moralna.

Wicepremierem nowego polskiego rządu odpowiedzialnym za obronę narodową też jest lekarz. Wśród parlamentarzystów rządzącej koalicji naszych koleżanek i kolegów po fachu również nie brakuje. Mam nadzieję, że ich dłonie będą się unosić w odpowiednich momentach. Lekarz może w końcu swoimi rękami człowieka uratować bądź uśmiercić, prawda?

Jakub Sieczko, anestezjolog

Napisz do autora: sieczko.gazetalekarska@gmail.com