24 listopada 2024

Czy akupunktura to siódmy cud świata?

„Stosujmy ją tam, gdzie można ominąć farmakologię, choćby ze względu na toksyczne działanie wielu leków dla wątroby”. Z prof. dr. hab. Piotrem Woźniakiem, prezesem Polskiego Towarzystwa Akupunktury, rozmawia Mariusz Tomczak.

prof. dr hab. Piotr Woźniak, prezes Polskiego Towarzystwa Akupunktury

Foto: archiwum prywatne

Jak działa akupunktura?

Wywodząca się z medycyny starochińskiej akupunktura to jedna z metod leczenia. Dzięki niej można wpływać na układ regulujący przepływ energii w meridianach, składających się z szeregu punktów aktywnych na mapie całego ciała człowieka.

Jeżeli ten przepływ nie odbywa się równomiernie, tzn. jest zbyt duży lub za mały, występuje patologia lub choroba w danym narządzie lub obszarze. Dla przykładu: zły przepływ przez meridian wątroby wynika z dolegliwości wątrobowych.

Dyskusje na temat tego, czy meridiany istnieją, czy też nie, trwają od wielu lat, natomiast w tej chwili działanie akupunktury wyjaśniamy na podstawie wiedzy o funkcjonowaniu układu nerwowego. Przepływ sygnału nerwowego w systemie pozaneuronalnym jest udowodniony naukowo. W 2004 r. prof. Helene Langevin opublikowała prace oparte o wykorzystanie mikroskopii elektronowej i m.in. dzięki temu jesteśmy o krok, by potwierdzić to, co Chińczycy zauważyli 5000 lat temu.

Czy każdy lekarz może się zająć takim leczeniem?

Jeżeli ma wykształcenie w tej materii, to – przynajmniej z formalnego punktu widzenia – tak, bo ustawa o zawodach lekarza i lekarza dentysty nie reguluje aż tak głęboko tej sprawy. Wiadomo, że tak jak internista nie weźmie się za operacje, tak i nie wyobrażam sobie, aby stosowaniem akupunktury zajmował się nienależycie wykształcony lekarz.

Uważam, że leczeniem akupunkturą powinni zajmować się tylko lekarze, ponieważ stosuje się ją wyłącznie po przeprowadzonej diagnostyce i postawieniu rozpoznania. Dopiero wtedy można decydować, czy skłaniamy się w kierunku operacji, farmakoterapii czy innych metod, w tym np. akupunktury. Na takim stanowisku stoi również Polskie Towarzystwo Akupunktury, do którego mogą należeć tylko lekarze.

To towarzystwo naukowe, liczące ok. 400 członków zrzeszonych w 4 oddziałach, m.in. krzewiące wiedzę i pomagające w kształceniu. Co prawda mógłby być przewidziany zawód akupunkturzysty na wzór tego, z czym mamy do czynienia np. w Azji czy we Francji, o ile absolwent po kilkuletnich studiach wyższych wykonywałby zabiegi pod kontrolą lekarza. U nas na razie to niemożliwe, bo nie ma aktów wykonawczych do ustawy.

Jakie są wskazania do stosowania akupunktury?

Klasyką jest leczenie bólu, a ponadto migreny, bóle stawowe i kostne. Udowodnione jest działanie przeciwzapalne, przyspieszające procesy naprawcze, np. gojenia. Ponadto akupunktura korzystnie wpływa na zmiany czynnościowe wynikające z zaburzenia układu wegetatywnego.

Uważam, że na razie jesteśmy za słabo wykształceni, by leczyć akupunkturą chorobę nowotworową. Istota leczenia raka polega na hamowaniu (tj. usunięciu masy guza i tłumieniu choroby albo chemią, albo radioterapią, albo pochodnymi), a nie jesteśmy w stanie ocenić, na ile hamujemy ten proces i czy przypadkiem nie rozpalamy go od nowa. Moim zdaniem choroby nowotworowe są przeciwskazane do leczenia akupunkturą. Oczywiście wyjątek stanowi obszar medycyny paliatywnej.

Akupunktura to nie siódmy cud świata: jak trzeba zoperować raka czy zrobić cięcie cesarskie, to nie ma dyskusji, ale warto pomyśleć o niej, gdy występuje przewlekły ból migrenowy, przewlekłe zapalenie przydatków czy przewlekły katar. Generalna idea powinna być taka: stosujmy ją tam, gdzie można ominąć farmakologię, choćby ze względu na toksyczne działanie wielu leków dla wątroby.

Ile igieł wbija się podczas zabiegu? Jak głęboko?

Teoretycznie najlepiej, jeśli wkłuwa się ich jak najmniej. To trochę tak jak na drodze: jeśli jest 15 aut, to jedziemy szybko, a jak będzie ich 150, to tworzy się korek. Ja stosuję w granicach 10-15 igieł, ale są szkoły zalecające używanie tylko 4. To, jak głęboko się je wkłuwa, zależy od pacjenta, ale generalnie w grę wchodzi 0,5 cm.

Głębokość i kąt ustawienia igły zależy jednak od specyfiki danego pacjenta: inaczej wbija się je w okolicy czoła, a inaczej w okolicy pępka, a tym bardziej wtedy, gdy mamy do czynienia z otyłością. Teoretycznie podczas zabiegu igła może się złamać, choć mnie się to nigdy nie zdarzyło i osobiście nie znam takich przypadków. Ona prędzej się zegnie, niż złamie. Igła do akupunktury jest pełna, nie taka, jaką znamy z zastrzyków. Od kilkunastu lat w Polsce stosuje się igły jednorazowe.

To, ile potrzeba zabiegów do wyleczenia pacjenta, jest uzależnione od schorzenia, z jakim się zmagamy. Powszechne jest stosowanie serii 10 zabiegów 1-2 razy w tygodniu. Przez 30 lat praktyki zdarzyło mi się, że pacjentka z migreną już po trzecim zabiegu pozbyła się bólu przynajmniej na 10 lat, może nie ma go do dzisiaj, ale tego nie mogę powiedzieć z całą pewnością, bo nie mam z nią kontaktu.

Jak wygląda leczenie akupunkturą w innych krajach?

Jest ono bardzo powszechne np. w Chinach czy w Indiach, gdzie jestem tytularnym profesorem i członkiem Rady Doradców Indyjskiej Akademii Akupunktury. Program kształcenia przyszłych lekarzy w Wietnamie wygląda następująco: przez pierwsze cztery lata studenci mają takie same zajęcia, a potem albo przez dwa lata zajmują się tzw. medycyną zachodnią, albo koncentrują się na medycynie naturalnej opartej m.in. o akupunkturę.

Na Dalekim Wschodzie trwa spór o palmę pierwszeństwa: Hindusi uważają, że to oni pierwsi leczyli przy wykorzystaniu tej metody, Wietnamczycy podobnie, choć ze źródeł pisanych wiemy, że prekursorami byli Chińczycy. W Polsce pierwsze Poradnie Leczenia Akupunkturą powstały w 1978 r. w Warszawie i w Łodzi. Obecnie ich nie ma, a akupunktura, jako procedura, za czasów kas chorych została wprowadzona do Poradni Leczenia Bólu.