24 kwietnia 2024

Prof. Andrzej Matyja: Zabójcza strategia na przeczekanie

Nasza ochrona zdrowia jest jak pacjent na intensywnej terapii, który musi korzystać już nie z respiratora, lecz z ECMO – pisze prof. Andrzej Matyja w felietonie dla „Gazety Lekarskiej”.

Foto: pixabay.com

Od dawna uprzedzaliśmy, że tak się stanie. Zamykane są kolejne oddziały. Brakuje lekarzy, bo – jak donoszą media – rzucają papierami, mają dość.

W tym samym czasie coraz więcej pacjentów covidowych zapełnia łóżka szpitalne, liczba zaszczepionych jest jedną z najniższych w Europie, a po stronie rządzących nie widać determinacji, by nieprzekonanych zachęcać do szczepień. Na skandal zakrawa fakt, że fundusz kompensacyjny, który miał wytrącić argumenty przeciwnikom szczepień, do tej pory nie został utworzony, prace nad projektem ślimaczą się.

Obrońcy wolności dowodzą swojej niezłomności, bohatersko walcząc z maseczkami. Rządzący wydali dyspozycje, by odpowiednie służby egzekwowały obowiązek noszenia masek, ale dopiero wówczas, gdy zaczęła gwałtownie rosnąć liczba zakażeń, choć nawet i wtedy widać było, że przepisy przez same władze traktowane są z przymrużeniem oka. Decyzje podejmowane są z opóźnieniem, chaotycznie, bez konsekwencji. O, przepraszam – konsekwencję można dostrzec w ignorowaniu opinii ekspertów i ich ostrzeżeń.

Jeszcze nie skończyła się zimowo-wiosenna fala zakażeń, a już apelowano do rządzących, by wyciągnęli wnioski z dotychczasowych doświadczeń.

Latem prognozowano, kiedy i gdzie wirus zaatakuje jesienią. Ja sam zwracałem się do przedstawicieli środowisk politycznych, by w regionach, gdzie zdobyli najwyższe poparcie, zachęcali swój elektorat do szczepień. Apelowałem też do duchownych Kościoła katolickiego, by korzystając z autorytetu, szczególnie na tzw. ścianie wschodniej i Podkarpaciu, nakłaniali wiernych do szczepień. Odzew był niewielki, a gotowość do szczepień ani drgnęła.

Mało tego, również reakcje na wyraźnie antyszczepionkowe wystąpienia były rachityczne. Do tego, jak ujawniono, rząd z publicznych pieniędzy wspiera ugrupowania promujące m.in. postawy antyszczepionkowe i negujące covidowe zagrożenie. Nie wykazuje też dostatecznej determinacji, by ukrócić coraz większą zuchwałość hejterów atakujących lekarzy. Rządzący dostali wiele bardzo konkretnych ostrzeżeń i podpowiedzi o tym, co zrobić, by ochrona zdrowia była bardziej elastyczna i odporna na kryzysy (sam uczestniczyłem w kilku takich ciekawych debatach) i choć na efekty wprowadzenia w życie wielu wniosków trzeba czasu, to z pierwszymi krokami nie można zwlekać).

Niestety, rząd chce działać szybko, ale forsując rozwiązania szkodliwe, które mogą przynieść więcej szkody niż pożytku (przykłady to asystent chirurga, otwieranie granic dla medyków spoza UE bez rzetelnie zweryfikowanej wiedzy, pomysł na uruchomienie dodatkowej sieci szkół kształcących medyków bez gwarancji jakości). Do tego w drugim roku pandemii nowa jej fala decydentów z Miodowej zaskoczyła jak anegdotyczna zima drogowców. Może po raz kolejny myśleli, że jakoś to będzie, bo przecież medycy nie mogą odmówić pomocy.

I w istocie, nie odmówili, ale ponieważ nasza cierpliwość była wielokrotnie wystawiana na próbę, jesienią ubiegłego roku połączyliśmy siły jako reprezentacja zawodów medycznych. Najpierw pokazaliśmy żółtą kartkę pod hasłem #LeczymyMimoWszystko, wskazując obszary wymagające szybkiej i stanowczej naprawy, by we wrześniu tego roku, gdy okazało się, że perspektyw na pozytywne zmiany nie widać, a za błędy i zaniechania rządzących będą płacić i pacjenci, i medycy, protestujący na ulicach Warszawy wykrzyczeli swoją niezgodę na marazm, grę pozorów, igranie z ludzkim zdrowiem i życiem.

Minister zdrowia nie skorzystał z szansy, jaką dali mu protestujący medycy. Tak, nie pomyliłem się – szansy… Mógł kryzys przekuć w sukces – konsens negocjacyjny wypracowany z reprezentatywnym gronem medyków skupionych w komitecie protestacyjno-strajkowym. Byłby to gest dobrej woli wobec osób, na których barki – wraz z kolejną falą epidemii – znów spada ciężar ratowania zdrowia i życia ofiar COVID-19. Nic takiego się nie stało. Minister zdrowia zrejterował. Na linii frontu ustawił nowo powołanego wiceministra od dialogu, który złożył protestującym propozycje już wcześniej znane i odrzucone.

Zabrakło konkretów, a „porozumienie” przypominało mgławicową deklarację intencji. Do tego negocjacje zostały przeniesione do Zespołu Trójstronnego, choć nie reprezentuje on protestujących. Technokratyczne podejście do problemów ochrony zdrowia, próby wprowadzania zmian ponad głowami bezpośrednio zaangażowanych, ostentacyjne ich ignorowanie w sumie oznaczają bezradność i brak sprawczości. Decyzje podejmowane są pod dyktando polityków, wyników sondażowych i kalkulacji koalicyjnych.

Politycy większy respekt czują przed koronasceptykami, antyszczepionkowcami, „antymaseczkowymi wolnościowcami”, przeciwnikami paszportów covidowych, pogromcami „ideologii segregacjonizmu” (cokolwiek to znaczy!), niż przed ekspertami i medykami.

Nie liczą się opinie doradców medycznych, ekspertów PAN, uniwersytetów, ostatnio też i Wojskowego Instytutu Medycznego, nie mówiąc o raportach i publikacjach w specjalistycznych czasopismach na temat doświadczeń innych krajów. Prognozy, ostrzeżenia, wizja kolejnych „nadmiarowych” zgonów, zamykane szpitalne oddziały, pacjenci pozbawieni pomocy – to wszystko z trudem przebija się do lokatorów ministerialnego gmachu przy Miodowej.

Jest więc tak, jak przewidywałem w tym miejscu rok temu, komentując powołanie Adama Niedzielskiego na ministra zdrowia. Zwracałem wówczas uwagę na istotną słabość – brak dostatecznie silnego umocowania ministra zdrowia w strukturze rządu i brak zaplecza politycznego. Teraz jesteśmy świadkami skutków tej sytuacji w karykaturalnej formie. Minister zdrowia nie podejmuje wyzwania rzuconego przez zdesperowanych medyków, połączonych we wspólnym proteście. Kryje się za plecami pełnomocnika od dialogu, przyznając tym samym, że wcześniej sobie w tym nie radził.

Obecna sytuacja potwierdza, że polska ochrona zdrowia cierpi nie tylko na brak kadr, finansów, pomysłu na rozwiązania organizacyjne, ale także na brak rzeczywistej woli postawienia jej na nogi, a sytuację niezwykle komplikuje kryzys zaufania i brak wiarygodnego lidera zmian. Ale to temat do analizy dla politologów, socjologów i psychologów społecznych. Lekarze chcą leczyć. Kiedy jako społeczeństwo padamy ofiarą wygodnej strategii „nie widzę, nie słyszę, nie mówię”, to milczeć nie możemy. Problemy nie znikną, a strategia na przeczekanie prowadzi do katastrofy. Zarządcze ECMO tu nie pomoże.

Andrzej Matyja, prezes NRL