23 listopada 2024

Po co nam Elektroniczna Dokumentacja Medyczna?

Ustawa o systemie informacji medycznej nakłada na placówki służby zdrowia obowiązek informatyzacji dokumentacji medycznej. Zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami, obowiązkowe prowadzenie dokumentacji medycznej w formie elektronicznej zaplanowano na 1 sierpnia br.

Foto: Marta Jakubiak

Ministerstwo Zdrowia planuje jednak przesunięcie terminu, do którego można będzie używać dokumentacji papierowej, na 2017 rok. Mimo to nie brakuje głosów sceptycznych, które podważają sens dokonywania elektronizacji dokumentacji medycznej. Wątpliwości rozwiewa Iwona Kaczorowska-Kossowska – radca prawny, od 18 lat związana z biurem prawnym Okręgowej Izby Lekarskiej w Gdańsku.

Elektroniczna Dokumentacja Medyczna to pożegnanie z papierem w dokumentacji medycznej już na dobre?

– Wydaje się, że tak i to pożegnanie nieuniknione, bo zyski przejścia z „papieru” do dokumentacji prowadzonej w formie elektronicznej są oczywiste. Szybki dostęp do informacji o pacjencie, sprawne udostępnianie dokumentacji na zewnątrz – to oszczędność czasu lekarza i pacjenta. Znikają koszty kserowania, przenoszenia dokumentów, nie potrzeba już miejsca na przechowywanie tysięcy kart pacjentów itp. To też łatwość przygotowania analiz danych medycznych, dostęp do historii choroby pacjenta w różnych miejscach Polski. To też zabezpieczenie przed zaginięciem fragmentów dokumentacji papierowej.

Ale to nie wszystko – EDM to także wejście z informacją medyczną do sieci publicznej, gromadzenie tam danych dotyczących wszystkich pacjentów. Każdy lekarz, pielęgniarka, co najmniej raz dziennie będzie prostym kliknięciem generował komunikaty dotyczące pacjentów z komputera, na którym pracuje, do Systemu Informacji Medycznej.

I to jedno kliknięcie sprawi, że…

– Czy to będzie jedno kliknięcie na koniec dnia pracy, czy lekarz będzie klikał po każdej wizycie pacjenta, zależeć będzie od decyzji placówki: szpitala, przychodni czy samego lekarza prowadzącego gabinet, oraz konstrukcji programu, który będzie tam używany. Ale dzięki temu informacje o pacjencie znajdą się w SIM w tym samym dniu, w którym pacjent skorzystał z porady. Inni lekarze dzięki temu od razu – jeśli będzie taka potrzeba – dotrą do najaktualniejszych informacji o chorym.

Słowem jeśli Kowalski miał wczoraj kolkę i był u lekarza w Gdańsku, a dziś jest w podróży w Nowym Sączu i ma atak, lekarz wyświetla jego profil i wie wszystko: data, diagnoza, badania, leki. Pod względem technicznym i medycznym to możliwość nie do przecenienia. A i pacjent nie musi pamiętać, wozić ze sobą dokumentów itp. To wyeliminuje wiele stresujących, niejasnych sytuacji.

Ale uzależni szpitale, przychodnie i gabinety od Internetu.

– To są wady tego systemu. Ustawa o systemie informacji wymaga na bieżąco wprowadzania do systemu danych, przynajmniej raz dziennie. Wystarczy brak dostępu do Internetu, a lekarz nie wygeneruje komunikatu, nie zapisze wizyty. Co wtedy? Większość firm nie gwarantuje przecież stałego 24-godz. dostępu do sieci, wręcz przeciwnie z doświadczenia wiemy, że takie awarie mogą i się zdarzają.

Internet to jedno, ale są też zwykłe problemy techniczne związane z obsługą komputera, programów komputerowych, zawiesza się system, są pomyłki. Trzeba wpisać stały kontakt z informatykiem w umowie, który zabezpieczy natychmiastową pomoc informatyczną w razie awarii. Tylko pytanie czy to się w praktyce da zrobić?

A co jeśli lekarz źle wpisze dane, źle kliknie i je utraci albo zdarzy się inna katastrofa, której nie umiemy nawet dziś przewidzieć?

– Raz zapisanego komunikatu nie można usunąć, błędne wpisy poprawiamy przez nowe poprawne wpisy, a stare zostają w systemie. Widać historię zmian, kto, kiedy, w czym się pomylił. Ale to nie przeszkadza lekarzowi w pracy, on będzie widział te najaktualniejsze zapisy. Zapisane informacje nie mogą zniknąć, pomieszać się itp., to podstawa leczenia.

Dlatego już dziś trzeba wiedzieć, co w razie pomyłki, jakiejś technicznej wpadki, czy za wszystko odpowiada lekarz? Informatyk stwierdzi, że jego program spełnia wymagania i tak naprawdę lekarz może sam zostać z problemem. Dlatego uczulamy lekarzy, żeby starali się  wymagać takich sformułowań w umowie z firmą, od której kupią program, żeby chociaż częściowo podzielić się ewentualną odpowiedzialnością.

Przy oczywistych korzyściach te konieczne warunki: stały dostęp do Internetu, sprawny komputer i niezawodny program mogą „nawalić” bez udziału lekarza.

– Przecież tak od lat działają systemy bankowe. Kiedyś bankier siedział przy biurku, miał szpilkę, na którą nakłuwał kwitki, a dziś wszystkie nasze pieniądze są wirtualne. Czy giną na masową skalę, czy systemy padają? A lotnictwo… Mamy wirtualne bilety, wirtualne bagaże. Niewiele jest już dziedzin w życiu, w których nie ma informatyzacji. Zawsze na początku jest obawa, że to się na pewno nie powiedzie, a później trudno sobie wyobrazić bez tych ułatwień życie. (…)

I pacjenci, i lekarze obawiają się o dostępność do informacji na temat pacjenta. Dlaczego mój stomatolog ma wiedzieć, że leczyłem się na depresję czy zrobiłam sobie lifting – denerwują się pacjenci.

– Do danych pacjenta dostęp może być selektywny, nie każdy i nie wszystko. Może będzie podstawowy profil, gdzie znajdą się informacje neutralne, nie przynoszące ujmy, a dostęp do tych wrażliwszych będzie możliwy tylko dla niektórych. Każdy, kto wpisuje dane, lekarz czy pielęgniarka, jest identyfikowany w sieci przez kod, podpis. Wysyła komunikat „proszę o udostępnienie danych medycznych” i system je odblokowuje po zweryfikowaniu danych, więc nie ma obawy, że ktoś nieuprawniony będzie podglądał informacje o chorych.

Zresztą dostęp do nich mają nie tylko lekarze, ale wszystkie podmioty wymienione w ustawie o prawach pacjenta, czyli sądy lekarskie, prokuratura, NFZ, minister zdrowia, ZUS – każdy w zakresie, w jakim upoważnia go do tego ustawa.  Więc to wcale nie oznacza rozszerzenia uprawnień, tak jest i dziś. (…)

Cały wywiad przeprowadzony przez Alicję Katarzyńską można przeczytać w „Pomorskim Magazynie Lekarskim” (nr 4/2014)