4 grudnia 2024

Przewodniczący Naczelnego Sądu Lekarskiego: Bronimy godności

„Łatwiej byłoby mi obronić się przed sądem powszechnym. Wolałbym jednak odpowiadać przed sądem lekarskim”. Z Jackiem Miarką, przewodniczącym Naczelnego Sądu Lekarskiego VIII kadencji, rozmawiają Ryszard Golański i Marta Jakubiak.

Dr n. med. Jacek Miarka
Foto: Marta Jakubiak

Jak został pan sędzią sądu lekarskiego?

Pierwszy kontakt z rozpatrywaniem skarg na lekarzy miałem jako młody człowiek pracujący w Klinice Chorób Wewnętrznych Akademii Medycznej w Katowicach, gdy szef wysyłał mnie na tzw. komisje kontroli zawodowej. Byłem wówczas jedynym lekarzem w składzie orzekającym.

O sądzie lekarskim usłyszałem od tych, którzy praktykowali jeszcze przed wojną. To oni zaszczepili we mnie olbrzymi szacunek do niego. Doktor Rosyk ze Lwowa opowiadał na przykład, że przed wojną lekarz nie bał się sądu powszechnego, bo jeśli miał dobrego adwokata, był w stanie się wybronić, ale do sądu lekarskiego szedł na miękkich nogach, gdyż wiedział, że będą go oceniać ludzie doskonale znający tajniki zawodu, że prawdziwa odpowiedzialność jest przed sądem lekarskim.

Dlatego kiedy reaktywowano samorząd, postanowiłem zająć się tym tematem. Przez pierwszą kadencję byłem członkiem OIL w Opolu, w kolejnej pełniłem funkcję przewodniczącego okręgowego sądu lekarskiego, a potem przez kolejnych pięć kadencji, czyli przez 20 lat, pracowałem jako sędzia Naczelnego Sądu Lekarskiego. I miałem olbrzymie szczęście, bo zaczynałem orzekać z wybitnymi prawnikami – sędziami Sądu Najwyższego. To od nich uczyłem się prowadzić rozprawy.

Z jakich powodów lekarze zostają postawieni przed sądem?

To, co najczęściej doprowadza do popełniania błędów, to warunki pracy, zła organizacja, przeciążenie obowiązkami. Niedopuszczalne jest, żeby lekarz, pełniąc dyżur, miał pod swoją opieką dwa, a nawet trzy oddziały. W takiej sytuacji nietrudno o błąd. Jako orzekający lekarze, znamy realia wykonywania tego zawodu, dlatego jesteśmy w stanie ocenić, czy pomyłka, do której doszło, została spowodowana przez nieuwagę, niedbalstwo, brak kompetencji czy przeciążenie obowiązkami, które narzucają dyrektorzy szpitali i przepisy Narodowego Funduszu Zdrowia.

Bardzo często mamy wątpliwości co do winy. Zdarza się, że sądzimy np. lekarza, wielokrotnie jest to młody rezydent, który ma 15 dyżurów miesięcznie. Wiemy, że przy takim obciążeniu pracą jego wydolność intelektualna spada, a możliwość popełnienia błędu znacząco rośnie. Orzekając, staramy się brać te wszystkie okoliczności pod uwagę. I z żalem muszę stwierdzić, że nie trafiają do nas sprawy tych, którzy są naprawdę odpowiedzialni – dyrektorów zarządzających placówkami medycznymi, gdyż to właśnie oni najczęściej są odpowiedzialni za złą organizację pracy i przeciążenie lekarzy.

No właśnie, czy lekarz, który pełni funkcje administracyjne, może być pociągnięty do odpowiedzialności przed sądem lekarskim?

Uważam, że tak. Jest lekarzem. To on podejmuje decyzję, czy chce być dyrektorem. Jeżeli uzna, że przepisy uniemożliwiają mu dobrą organizację pracy, może odejść. Kontrowersje budzą też wypowiedzi medialne naszych kolegów, którzy obejmując wysokie funkcje w polityce, zapominają, że są lekarzami. Jeżeli ktoś chce być politykiem, może powinien rozważyć zawieszenie prawa wykonywania zawodu na czas, kiedy z różnych powodów wypowiada się w sposób daleki od norm określonych w Kodeksie Etyki Lekarskiej.

Niekiedy pada zarzut, że pion odpowiedzialności zawodowej jest zbyt pobłażliwy.

To zarzut całkowicie niezasadny. Musimy dbać o godność zawodu lekarza, a to oznacza, że jesteśmy surowi, kiedy ta godność jest naruszana. Walcząc o dobre imię środowiska, walczymy z patologią. Jesteśmy w bardzo trudnej sytuacji, bo od wielu lat lekarze są ulubionym celem ataków wszystkich, przede wszystkim mediów. Roszczeniowość społeczeństwa rośnie. Mamy tego świadomość, jednak w sytuacjach, kiedy dochodzi do patologii, musimy być surowi. Sąd powszechny w sprawach karnych może orzec o winie lekarza i zawiesić mu prawo wykonywania zawodu maksymalnie na pięć lat. My możemy mu je odebrać na zawsze.

Błędy się zdarzają…

Oczywiście i każdy, kto zdecyduje się być lekarzem, musi mieć świadomość, że tego zawodu nie da się wykonywać bezbłędnie. Popełnianie błędów jest wpisane w naszą pracę. Medycyna to nie matematyka, ale sztuka – powodzenie w dużej mierze zależy od intuicji i doświadczenia. Jeżeli lekarz twierdzi, że nigdy się nie myli, to trzeba się go bać. Uczciwie postępuje ten, który potrafi przyznać się do pomyłki i wziąć na siebie odpowiedzialność. Pracuję już 43 lata i wiem, że nie ma ludzi nieomylnych. Ja sam najmądrzejszym lekarzem czułem się po skończeniu stażu.

Z czasem nauczyłem się pokory. Kiedy skończyłem medycynę w 1975 r., miałem 22 lata. Zaczynałem od psychiatrii, potem przez wiele lat pracowałem w pogotowiu. Zrobiłem specjalizację z neurologii, następnie z interny i kardiologii. Doktoryzowałem się z diabetologii. Byłem adiunktem w Katedrze i Klinice Chorób Wewnętrznych Śląskiej Akademii Medycznej. Skończyłem też studia pedagogiczne, które były niezbędne do pracy ze studentami. Od 30 lat jestem ordynatorem dużego oddziału internistyczno-kardiologicznego w Nysie. W tym roku przechodzę na emeryturę, bo uważam, że powinno się decydować na ten krok, będąc jeszcze w pełni sił. Będę miał więcej czasu na działalność samorządową.

Jakie wyzwania stoją przed orzecznictwem lekarskim?

Na pewno europejski rejestr IMI. Zgłoszono do niego już ponad 20 spraw dotyczących lekarzy z Polski, którzy pracują za granicą, najwięcej z Wielkiej Brytanii. Jedna jest już rozpatrywana przez polski sąd lekarski. Obwiniona została skreślona z listy lekarzy w Wielkiej Brytanii, co oznacza, że odebrano jej prawo wykonywania zawodu na pięć lat. Teraz polski samorząd musi rozpatrzyć tę sprawę. Ponieważ ustawodawca nie pomyślał o uregulowaniu roszczeń międzynarodowych, będziemy musieli sami wypracować postępowanie w takich sprawach i odwoływać się w przyszłości do pierwszego orzeczenia Sądu Najwyższego, który rozstrzygnie kasację orzeczenia Naczelnego Sądu Lekarskiego. Nad tym tematem, i nie tylko, współpracujemy z rzecznikami odpowiedzialności zawodowej.

Jak układa się ta współpraca?

Nazwałbym ją szorstką przyjaźnią, ale zawsze dochodzimy do porozumienia.

A z sądami okręgowymi?

Są częścią NSL. Sędziowie stworzyli nić porozumienia, by wzajemnie sobie pomagać. Co roku spotykamy się na wspólnym szkoleniu. Podobne szkolenie odbywamy także z rzecznikami odpowiedzialności zawodowej. Największym problemem, z którym będę musiał się zmierzyć w tej kadencji, są braki kadrowe. Zawsze obradujemy w pięcioosobowym składzie i zgodnie z ustawą w NSL powinno być 60 sędziów, a jest 36. W praktyce oznacza to, że mamy zaledwie 3-4 pełne składy. To one biorą cały ciężar orzecznictwa, a nie zapominajmy, że sprawy są coraz bardziej złożone i skomplikowane.

Co powinno się zmienić w pracy sądów na poziomie OSL i NSL?

Orzekając, poszliśmy trochę za bardzo w stronę kodeksu karnego. Strony postępowania zatrudniają najlepszych prawników, nierzadko są to gwiazdy palestry z całej Polski. To oni narzucają nam ten kierunek. My powinniśmy orzekać, bazując przede wszystkim na zapisach Kodeksu Etyki Lekarskiej i ustawie o zawodach lekarza i lekarza dentysty, a jedynie w tych obszarach, w których nie są one wydolne, korzystać z kodeksu karnego.

Co stanowi największą trudność w orzekaniu?

Przewlekłość postępowań. Sprawy trafiają do nas zbyt późno, a na przeprowadzenie postępowania jest zaledwie pięć lat od momentu zajścia zdarzenia. Osoba pokrzywdzona ma trzy lata na zgłoszenie się do rzecznika. Zostają więc dwa lata na przejście przez wszystkie etapy postępowania. Rzecznicy często proszą o wydłużenie czasu na postępowanie wyjaśniające. Sąd okręgowy też tego czasu potrzebuje. Na końcu sprawa trafia do nas. I tu najczęściej zaczynają się prawnicze hołupce. Zmorą są zwolnienia lekarskie pełnomocników, dostarczane na dzień przed rozprawą. Pełnomocnicy celowo, ale w granicach prawa, opóźniają postępowanie. W efekcie przedawnia się nawet do 20 proc. spraw. Musimy przyspieszyć.

Przed którym sądem wolałby pan stanąć – lekarskim czy powszechnym?

Łatwiej byłoby mi obronić się przed sądem powszechnym. Wolałbym jednak odpowiadać przed sądem lekarskim, bo wiem, że tam dokonano by uczciwej i merytorycznej oceny mojego postępowania, wzięto pod uwagę wszystkie przesłanki, których sąd powszechny nie bierze, bo nie jest w stanie ich dostrzec. Ludzie, którzy pracują w pionie orzecznictwa lekarskiego, to pasjonaci. Niejednokrotnie rezygnują z pieniędzy w zawodzie, okradają też z czasu własne rodziny, żeby zrobić coś dobrego dla samorządu lekarskiego i swoich kolegów lekarzy. Dlatego przykre jest, gdy słyszy się opinie, że samorząd nie jest po to, by karać lekarzy. Jeśli nie ma podstaw, nigdy tego nie robimy. Pamiętajmy jednak, że w każdej grupie zawodowej, także w naszej, zdarzają się patologie. Sąd lekarski jest po to, by je wychwytywać i eliminować, dla dobra całego naszego środowiska.