Uprzywilejowani, czyli syndrom VIP-A
Mama Ginekolog, influencerka nieznana chyba tylko piszącemu te słowa dziadersowi, wywołała burzę przyznaniem się do przyjmowania poza kolejnością rodziny i znajomych. Nie była to bynajmniej jedna z tych burz o błahostki.
Głos zabrali nie tylko liczni internauci, ale i lekarze, politycy i eksperci od wizerunku, zagrzmiało szefostwo Uniwersyteckiego Centrum Zdrowia Kobiety i Noworodka WUM, pogroził palcem NFZ, zapowiadając kontrolę i kary, a rzeczniczka Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie potwierdziła, że „jest sprawa”. Nie znam szczegółów, dlatego nie podejmę się rozstrzygnięcia w tym konkretnym przypadku.
Diabeł jak zawsze tkwi w szczegółach. Zasadnicze znaczenie ma odpowiedź na pytanie, czy ktoś traci na otwarciu komuś „tylnych drzwi”? Jeśli nie, a podjęte działanie jest medycznie uzasadnione, to nie ma o co kruszyć kopii. Uważam, że system powinien być tak zorganizowany, by nie tylko utrudniać otwieranie „tylnych drzwi”, ale i demotywować pacjentów do szukania dróg prowadzących do niedostępnych dla wszystkich wejść.
„Mam ubezpieczenie, wiem, co i na jakich zasadach mi przysługuje, i z tego korzystam” – tak powinno to działać. W praktyce tak nie jest, choć nie da się ukryć, że jest postęp. Przychylność ordynatora dawno przestała być często wykorzystywanym sposobem dostania się do szpitala. Są kolejki, lepiej lub gorzej prowadzone i kontrolowane, ale z całą pewnością niefikcyjne. Brakuje zdywersyfikowanej oferty ubezpieczeniowej. Dostępny w ramach składki jeden jedyny pakiet NFZ jest bardzo szeroki, ale nie gwarantuje dostępu do usług w rozsądnym czasie.
Brak czytelnych zasad sprzyja cwaniactwu, jak na przykład wykonywanie badań i konsultacji w SOR (wersja dla tych bez znajomości), tudzież korzystanie z kuchennych drzwi (wersja dla krewnych i znajomych). Uchyliłbym dodatkowe drzwi do systemu najważniejszym osobom w państwie. Raczej grupce niż grupie, dobranej według ściśle określonych zasad.
Chodzi nie tylko o bezpieczeństwo państwa. Mniej uprzywilejowanych to mniejsze prawdopodobieństwo wystąpienia znanego w literaturze medycznej syndromu VIP-a, czyli wykonywania niepotrzebnych badań, często prowadzących do mylnych wniosków i grożących powikłaniami, tylko dlatego że ktoś jest ważny. Być może w przypadku Mamy Ginekolog mieliśmy do czynienia z odwróconym syndromem VIP-a, tj. badaniem się u lekarza, który sam jest VIP-em, a przynajmniej tak się czuje z uwagi na zasięgi w mediach społecznościowych.
Sławomir Badurek, diabetolog i nefrolog, publicysta medyczny
P.S. Skoro o uprzywilejowanych mowa, ja też do nich należę. Jesienią 2000 r., korzystając z zaproszenia Marka Stankiewicza, ówczesnego redaktora naczelnego, opublikowałem w „Gazecie Lekarskiej” pierwszy felieton. Bardzo dobrze wspominam współpracę z kolejnymi naczelnymi – Ryszardem Golańskim i Martą Jakubiak. Niedawno dostałem propozycję kontynuowania swojej felietonistyki na łamach „GL” od nowej redaktor naczelnej, Karoliny Kowalskiej. Czegóż chcieć więcej, jeśli dodać do tego liczne wyrazy sympatii od Czytelników podczas bezpośrednich spotkań, przychylne opinie na temat moich tekstów, w tym najbardziej łechcące ego, pochodzące od osób zaczynających lekturę „GL” od mojego felietonu. Najserdeczniej za to dziękuję! To wielka przyjemność móc przez wiele lat gościć w Państwa domach, gabinetach i dyżurkach! Czas jednak powiedzieć STOP i stawić czoła innym, wymagającym lekkiego pióra i czasu wyzwaniom.