22 listopada 2024

To nie jest moje okrucieństwo. Brakuje instytucji koronera

Odpowiedź do artykułu z numeru 9/2018 „Gazety Lekarskiej”: „Czy chciałbyś znaleźć się na moim miejscu?”.

Foto: pixabay.com

Jest piątek, 26.06.2018 r., godzina 15.26, jestem lekarzem POZ i przyjmuję właśnie pacjentów. Mam ich zarejestrowanych od godz. 14.00 do 18.00. Wtedy kończę pracę.

Oprócz planowych chorych, przyjdzie jeszcze 4-letnie dziecko z wysoką gorączką oraz starszy pan, który ma od kilku godzin „ciężkość” w klatce piersiowej (znam go dość dobrze i wiem, że skoro prosi o pomoc, to naprawdę coś złego się dzieje). Dzwoni pacjent, który zgłasza zgon żony i prosi, żeby przyjechać wypełnić niezbędne dokumenty.

Odpowiadam, że teraz przyjmuję zarejestrowanych pacjentów i nie ma możliwości, bym wyszła z gabinetu. Nie wdaję się w dyskusję. Wiem, że nie ma szansy, żebym zostawiła żywych pacjentów (czas goni, każda minuta jest cenna, niestety – pracujemy jak „na taśmie”). Informuję, że może próbować dzwonić do pogotowia ratunkowego, ale wątpię, by przed 18.00 przyjechali.

Miesiąc później z przykrością czytam artykuł w „Gazecie Lekarskiej” na temat lekarskiego okrucieństwa. Także mojego „okrucieństwa”… Nie dziwię się rodzinie zmarłej osoby, że targały nią emocje, że bliscy szukali lekarza, który natychmiast wypisze kartę zgonu. Dziwię się natomiast Pani Doktor piszącej ten artykuł, że emocje nie opadły i nie pojawiło się zrozumienie całej sytuacji.

Może wystarczyłoby proste ćwiczenie: cofamy się w czasie o 6 miesięcy. Bratowa jeszcze żyje, walczy z rakiem, w piątek poczuła się gorzej i zarejestrowała się do lekarza POZ na 15.30. Czeka już przed gabinetem, ale medyk wychodzi, oznajmia, że musi jechać, stwierdzić zgon, więc prosi, by poczekać co najmniej godzinę lub przepisać się na poniedziałek. Do przemyślenia zostawiam to, co w takim momencie czuje chora i mąż, który z nią przyjechał. Co Pani Doktor napisałaby o takiej sytuacji?

Dziwię się bardzo redakcji, która wydrukowała taki tekst, nie zwracając uwagi na to, że artykuł zawiera błędy merytoryczne (nieprawdą jest, że tylko lekarz POZ wystawia kartę zgonu) ani nie opatrując go adnotacją, że jest to temat do naszej lekarskiej, wewnętrznej dyskusji. Pracujemy w POZ w ramach kontraktu. Mamy godziny przyjęć w gabinecie i czas na wizyty domowe – to wtedy jedziemy też stwierdzić zgon, jeśli jest potrzeba, a pacjenta leczyliśmy w czasie ostatnich 30 dni.

Sama traktuję takie sprawy metodycznie – bez ociągania się, ale i bez zgubnego, niekiedy w takich sytuacjach, pośpiechu. Najpierw więc zatrudniona w mojej praktyce pielęgniarka omawia z rodziną, jak postąpić ze zmarłym: zdjąć kołdrę, okryć osobę zmarłą prześcieradłem, zamknąć jej oczy i usta. Potem mówi, że ja przyjadę po co najmniej godzinie, a więc w chwili, gdy zaczną się pojawiać plamy opadowe, czyli pewne znamiona śmierci. Wszyscy znamy historie o pacjentach, których zgon orzeczono zbyt szybko i w efekcie ocknęli się z letargu w łazience lub kostnicy.

Pani Doktor pyta w tekście o to, czy trzy godziny do przyjazdu lekarza to dużo czy mało. Przepisy mówią, że zgon powinien być potwierdzony do 12 godzin. Problem ze stwierdzeniem zgonu jest po południu – nie wyjdę z gabinetu, bo po pierwsze, nie zostawię pacjentów, a po drugie, to niezgodne z przepisami i umową z NFZ. Pójdę po 18.00 – w moim wolnym czasie. Nikt mi za to nie zapłaci. A jeśli mam wywiadówkę u dzieci w szkole albo sama umówiłam się np. do stomatologa, to…

Wszyscy wiemy, że przepisy dotyczące stwierdzania zgonu są przestarzałe i nie przystają do aktualnej sytuacji. Wielokrotnie lekarze rodzinni prosili o powołanie do życia instytucji koronera i aktualizację przepisów. Niestety, bezskutecznie. Rozumiem argumentację zawartą w artykule, podzielam ją w większości, ale nie ja ani jakikolwiek inny lekarz POZ powinien być jej adresatem. Nie można bowiem żadnego z nas stawiać w sytuacji, gdy musi dokonać wyboru: zająć się osobą zmarłą czy chorymi, którzy czekają na naszą pomoc.

Anna Krzyszowska-Kamińska
Lekarz rodzinny z Wrocławia

(list do redakcji)