15 października 2024

Czekając na dobrą zmianę

Śledząc kampanię prezydencką, można było odnieść wrażenie, że problemem numer jeden rodzimej ochrony zdrowia jest in vitro. Pytanie o nastawienie do tej procedury pojawiło się w obydwu telewizyjnych debatach i było żelaznym punktem zamieszczanych w mediach charakterystyk kandydatów na najwyższy urząd w państwie, jak i, adresowanych do niezdecydowanych, zabaw z cyklu „na kogo powinieneś głosować”.

Foto: andrzejduda.pl

W jakże wspaniałym żylibyśmy świecie, gdyby kwestie zapłodnienia pozaustrojowego były głównym zmartwieniem pacjentów zapisujących się na zabieg usunięcia zaćmy, wymiany protezy stawu biodrowego, spotykających się w aptece w związku z realizacją recept, tudzież w poradni przed wizytą u specjalisty.

Mogli się dziennikarze bardziej wysilić, choć jeśli weźmie się pod uwagę ich status – przeważnie tzw. młodzi, wykształceni z dużych miast, a do tego zdrowi, wyposażeni w wypasione abonamenty medyczne i znajomości, można zrozumieć, dlaczego problem o trzeciorzędnym znaczeniu został wykreowany na najbardziej doniosły.

Last, but not least sprowadzenie sporu o ochronie zdrowia do in vitro było korzystne dla faworyzowanego przez mainstreamowe media Bronisława Komorowskiego. Mógł on bowiem wykreować się na światłego i nowoczesnego, wytykając rywalowi przynależność do mroków średniowiecza, a do tego wypomnieć mu zamiar wsadzania do więzienia lekarzy, wykonujących zabiegi zapłodnienia pozaustrojowego.

Z punktu widzenia marketingu politycznego było to dobre posunięcie, choć mógł Komorowski pójść krok dalej, przypominając, kto wciągnął Dudę do wielkiej polityki. Gdyby ktoś nie wiedział albo zapomniał, był to sam Zbigniew Ziobro, który miał być postrachem aferzystów, a wsławił się ściganiem lekarzy.

Co zupełnie zrozumiałe, Andrzej Duda dostrzegł swoją szansę w ostrej krytyce niedomagającego systemu. „Od siedmiu lat w służbie zdrowia liczy się zysk. Lekarzy zmusza się, by najpierw liczyli, a potem leczyli. Szpitale zmieniono w przedsiębiorstwa, gdzie pacjenci są jak pozycje w bilansach finansowych” – recytował lektor w jednym ze spotów kandydata PiS.

Chciałoby się powiedzieć: narracja na potrzeby kampanii. Ale to przecież prawda. Spin doktorzy Bronisława Komorowskiego mogli odpowiedzieć kontrspotem. Byłby jednak problem ze scenariuszem, bo trzeba by sięgnąć po takie pomysły jak Bartosz Arłukowicz opowiadający z pasją o sukcesach pakietu onkologicznego lub Ewa Kopacz wychwalająca korzystne dla pacjentów zmiany, przygotowanej przez siebie, ustawy refundacyjnej.

Nawet zastąpienie polityków chętnym do wszelkiego rodzaju wyzwań aktorskich Tomaszem Karolakiem mogłoby nie pomóc. Pewnie dlatego odpowiedzi na rzucone przez pretendenta wyzwanie nie było. Tymczasem Andrzej Duda, już w lutym, wziął udział w zorganizowanej w siedzibie Towarzystwa Lekarskiego Warszawskiego debacie „Dobra zmiana w służbie zdrowia”.

Podczas dyskusji z udziałem przedstawicieli różnych zawodów medycznych, a także pacjentów, Duda zobowiązał się nie tylko do inicjowania podobnych spotkań po wyborze na prezydenta, ale i przedstawił kilka konkretnych propozycji, takich jak likwidacja NFZ i przyznanie jego kompetencji wojewodom, utworzenie sieci szpitali, zorganizowanie gabinetów stomatologicznych w szkołach oraz stała i przystępna cena na leki refundowane.

Co warte odnotowania, wówczas jeszcze kandydat na prezydenta, mówił o potrzebie poprawy finansowania systemu. W ten sposób historia zatoczyła koło i znów znaleźliśmy się w czasach, gdy na Miodowej rządził Zbigniew Religa. A potem, jak dobrze pamiętamy, była jesień 2007 i wygrane przez PO wybory z programem pełnym bardzo dobrych pomysłów dla naszego sektora.

Kilka miesięcy później odbył się „biały szczyt”, na którym premier Tusk obiecywał wzrost składki zdrowotnej. O siedmiu kolejnych latach szkoda wspominać, choć warto mieć je w pamięci, słuchając miłych dla ucha opowieści polityków.

Sławomir Badurek
Diabetolog, publicysta medyczny

Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 6-7/2015