26 kwietnia 2024

Mój(?) Samorząd po 30 latach. Refleksja polemiczna

Kiedy do naszej redakcji wpłynął list dra Michała Kurowskiego, był to głos, który zainicjował wewnątrzredakcyjną dyskusję.

Foto: pixabay.com

Długo rozmawialiśmy o postawionych w nim tezach. Uznaliśmy zgodnie, że taka dyskusja o samorządzie na łamach będzie dobrym akcentem w roku jubileuszowym, a z zespołu tworzącego „Gazetę Lekarską” to dr Krzysztof Madej jest najlepszą osobą, by się jej podjąć – jako ten, który, zna samorząd niemal od samego początku, przez dwie kadencje stał na jego czele i aktywnie uczestniczy w życiu izb.

* * *

List dr. Michała Kurowskiego, przewodniczącego Naczelnej Komisji Rewizyjnej I kadencji, przewodniczącego I Zjazdu:

Konferencja, która odbyła się 17 maja br. z okazji 30-lecia reaktywowania Samorządu Lekarskiego, była okazją zarówno do wspomnień, jak i do ocen i refleksji. Moje wystąpienie nawiązywało do lat 80., kiedy to przemianom ustrojowym towarzyszyła ogromna potrzeba reformowania służby zdrowia. Reaktywowanie samorządu otwierało te możliwości.

Entuzjazm i zaangażowanie to był wielki kapitał tamtych lat, a całe 30-lecie izbowe to niewątpliwie sukcesy i porażki. Są obszary, gdzie moim zdaniem można było działać lepiej. Nie byliśmy nigdy skutecznym i liczącym się partnerem zmieniających się rządów i ministrów zdrowia. Zarówno Naczelna Rada Lekarska, jak i Okręgowe Rady nie uczestniczyły w przygotowaniu koncepcji rozwiązań systemowych i ich skutecznym wprowadzeniu.

Ucierpiała na tym ranga samorządu, a ostatecznym tego efektem było oddanie spraw reformowania systemu rezydentom.

Nie służy prestiżowi samorządu masowe wypisywanie druków L4 dla kolejnych grup zawodowych i brak reakcji w tej skandalicznej sprawie organów izby. Nie może być zgody na tak nieetyczne postępowanie, jak masowe zamykanie gabinetów w POZ czy nawoływanie do odejścia od łóżka chorego, a także zamiast gotowości do pracy w sytuacjach kryzysowych namawianie do egzekwowania „opt-out”. Słabość samorządu to pole do działania związków zawodowych, które kierują się raczej egoizmem grupowym, proponując działania nie zawsze w pełni etyczne, do czego jest zobowiązany samorząd.

Sprawa, która budzi głęboki niepokój, to coraz szersze wprowadzanie wynagrodzeń za działalność samorządową. Opłacany urzędnik będzie chciał zawsze jak najwięcej zarobić i nie stracić stanowiska. Dobro wspólne traci na rzecz dobra własnego. Nie do końca jest oczywista planowana zmiana bardzo dobrego kodeksu etyki lekarskiej, powinny wystarczyć komentarze ułatwiające interpretację. Niech te krytyczne uwagi nie przesłaniają niewątpliwych dokonań, o których wiele i wielu będzie się wypowiadało z okazji jubileuszu.

* * *

Polemika dr. Krzysztofa Madeja, przewodniczącego Rady Programowej „Gazety Lekarskiej”, prezesa NRL II i III kadencji:

Powyższy list dr. Michała Kurowskiego do redakcji „Gazety Lekarskiej” jest, przez Niego samego napisanym, streszczeniem wystąpienia, jakie miał na konferencji w Naczelnej Izbie Lekarskiej z okazji 30-lecia uchwalenia ustawy o izbach lekarskich. List został przesłany do redakcji z prośbą o publikację, wyrażoną w słowach – jak to się mówi – nie znoszących sprzeciwu. Publikujemy więc ten list po redakcyjnej dyskusji. Uznaliśmy, że trzeba zmierzyć się z krytyką, bo czasami z krytyki i polemiki płyną dobre wnioski na przyszłość. A że nie jest miło ani pojedynczemu człowiekowi, ani organizacji być publicznie krytykowanym, cóż, to emocje, a nie meritum.

Dr Michał Kurowski prowadził pierwszy Krajowy Zjazd Lekarzy, zaraz po tym, jak izby okręgowe się ukonstytuowały i wybrały swoich delegatów do reprezentacji ogólnokrajowej, oraz był pierwszym przewodniczącym Komisji Rewizyjnej Naczelnej Izby Lekarskiej. Ma więc tytuł być uznawanym za Ojca Założyciela samorządu lekarskiego w Polsce. Ponieważ czwarte Przykazanie mówi: „Czcij ojca swego i matkę swoją”, to ojciec mówi, a nam, szczeniakom, wypada słuchać. Tylko my także jesteśmy już w latach, przysługuje nam więc nie tyle prawo synowskiego buntu, bo na bunty już za późno, ale prawo do repliki, polemiki, zgody, sprzeciwu, refleksji itd. Jako przewodniczący Rady Programowej „Gazety Lekarskiej” podejmę tę polemikę, bo takie mi postawiono zadanie z urzędu, zastrzegając się, że moje uwagi są wyłącznie osobiste, niekonfrontowane z kimkolwiek i nieuzgadniane z nikim.

Pierwsza konstatacja (mówiąc bardzo oględnie, ale można by też powiedzieć, zarzut) dotyczy braku koncepcji rozwiązań systemowych i ich skutecznego wprowadzania.

Przez te 30 lat w życiu samorządu bywały różne okresy o mniejszej lub większej zdolności do kreacji koncepcji systemowych. Ale podzielam ten zarzut. Rzeczywiście w samorządzie nie ma takiego centrum stałej pracy programowej i centralnie usytuowanego sztabu, który myślałby w kategoriach strategii. Naczelna Rada Lekarska działa w sposób akcyjny i reaktywny, a nie systematyczny i metodyczny. Nie ma w tej chwili szerokiego zaplecza eksperckiego, które otrzymywałoby zadania refleksji ogólnosystemowej lub zadania cząstkowe, których rozwiązania można by włączyć w ogólny program. Naczelna Rada Lekarska, która zbiera się raz na dwa miesiące, i jej Prezydium, które obraduje raz na dwa tygodnie, z natury rzeczy nie mogą być wydolnym ośrodkiem programotwórczym i lobbystycznym.

A stawiamy przed sobą oczekiwania i zadania opiniowania i współdziałania z rządem, ministrem zdrowia, innymi ministrami, Sejmem, Senatem, Narodowym Funduszem Zdrowia i wieloma, wieloma innymi osobami i instytucjami. Trzeba przeorganizować centralę samorządu, bo przy pomocy pracy kilku czy w porywach kilkunastu osób nie udźwignie ona tego, czego oczekuje od niej całe środowisko lekarskie. Skutkiem tej niedomogi programotwórczej jest sięganie po broń najprostszą, po protesty. Protestujemy przeciwko temu, co już wprowadzono i co nam się nie podoba, i żądamy od polityków, w mechanizmie protestu, zrobienia tego, co nam się spodoba. Ale czego? To już inna sprawa. Kto jest najbardziej sprawny w organizowaniu protestów, ten przewodzi, ale zawsze przecież zwycięży postulat zwiększenia nakładów na ochronę zdrowia.

Zarzut masowego wypisywania druków L4 dla kolejnych grup zawodowych i brak reakcji w tej sprawie organów izby.

Pozwolę sobie zauważyć, że medialnie rozpętana akcja epatowania opinii publicznej tym, że lekarze masowo wypisują „lewe” zwolnienia, dotyczyła tylko jednej grupy zawodowej, czyli policjantów. W późniejszym czasie, gdy nauczyciele zaczęli grozić eskalacją różnych form strajku, zaczęto również sugerować, że użyją narzędzia, jakim jest absencja strajkowa, ale na zwolnieniu lekarskim. Do niczego takiego nie doszło i wszystko wyglądało na straszenie społeczeństwa przy pomocy medialnych fantazji. Wracając do policjantów, gdy opinia publiczna została już porządnie „nakręcona”, że lekarze, z sobie tylko wiadomych powodów, w ten swoisty sposób przyłączyli się do strajku policjantów, w organach samorządu rozdzwoniły się telefony dziennikarzy z pytaniami, jak zamierzamy zareagować na akcję wystawiania „lewych” zwolnień. Zaczęliśmy uprzejmie informować, że ZUS, który jest instytucją właściwą w tej sprawie, ma potężne narzędzia kontroli zasadności orzekania o niezdolności do pracy i należy z tymi pytaniami zwracać się do ZUS-u.

Wskazywaliśmy również drogę prowadzącą do rzeczników odpowiedzialności zawodowej, z których każdy, bez wątpienia, powinien zareagować na nieetyczne postępowanie lekarza i wdrożyć postępowanie wyjaśniające. Prosiliśmy także o każdą wiarygodną informację (także ZUS) o takich niemedycznych, a strajkowych przesłankach wystawiania zwolnienia z pracy po to, aby skierować ją na ścieżkę odpowiedzialności zawodowej. Nie otrzymaliśmy żadnej informacji i żadnego zgłoszenia. Któregoś dnia zacząłem nawet przemyśliwać, czy samorząd nie powinien zaapelować do lekarzy, aby szczególnie skrupulatnie dokumentowali wskazania do orzeczenia do niezdolności do pracy, aby nie dać się uwikłać w politykę, ale uznano, słusznie, że byłoby czymś niestosownym nawoływać do „lepszej” pracy, skoro dotychczasowa nie rodziła złych skutków prawnych. Tym bardziej, że wszystko skończyło się tak szybko, jak się zaczęło, i z dnia na dzień przestano pokazywać lekarzy jako oszustów w makroskali.

Postulat pilnowania wyraźnej granicy pomiędzy kompetencjami i działaniami samorządu zawodowego i związków zawodowych jest dla mnie bardzo czytelny i bliski.

Jednakże samorząd, często z braku innych możliwości i z konieczności, podejmował próby wpływania na rzeczywistość poprzez rożne formy protestów i bojkotów. Tym samym upodabniał swoje publiczne działanie do działań związków zawodowych. Na szczęście tzw. odchodzenie od łóżek chorych czy zamykanie przychodni to były tylko groźby, a nie realne działanie, i nic złego się nie stało. A czy dostatecznie stanowczo potępialiśmy takie groźby mogące skutkować nieetycznymi działaniami? Czasami się nie dało, widząc brak dobrej woli z drugiej strony konfliktu społecznego i konstatując, że groźniejsze dla społeczeństwa jest niedopuszczanie do łóżek i przychodni chorych z powodu zaniechań państwa. A namawianie lekarzy do walki z kryzysem przy pomocy klauzuli „opt-out” nie znajdzie już posłuchu, bo kryzys jest nieustający i „opt-out” już tu nie pomoże. „Opt-out” jest po to, aby dorobić do pensji, a nie aby zwalczać kryzys.

W sprawie płacenia za pracę w samorządzie na stanowiskach funkcyjnych pogląd mam jasny. Jeśli ktoś profesjonalizuje się w pracy programowej i administracyjnej samorządu i rezygnuje dla tego zadania z innych zatrudnień jako lekarz, ma otrzymać słuszną zapłatę. Tu patrz: punkt pierwszy. W sprawie pojawiających się ostatnio nawoływań do rychłej nowelizacji kodeksu etyki podzielam sceptycyzm dr. Kurowskiego. Jakoś nie czuję się przekonany, że jest taka paląca potrzeba. Ale proszę mnie przekonać, jestem otwarty na argumenty, których publicznie jeszcze chyba nie wyartykułowano. A wszelkiego rodzaju komentarze, interpretacje, dywagacje i myśl wysoka w obszarze etyki lekarskiej jest ze wszech miar wskazana, tym bardziej że – odnoszę takie wrażenie – samorząd nie dorobił się jeszcze takiej monograficznej i kanonicznej wykładni norm etycznych i ich zapisu kodeksowego, który byłby swoistym i wyczerpującym dziełem samorządu.