27 kwietnia 2024

Prof. Andrzej Matyja: To była kadencja wielkich wyzwań

VIII kadencja była niewiarygodnie trudna, chyba najtrudniejsza od czasu reaktywowania samorządu lekarskiego w 1989 r. Z prof. Andrzejem Matyją, prezesem Naczelnej Rady Lekarskiej, rozmawia Marta Jakubiak.

Prof. Andrzej Matyja. Foto: Katarzyna Rainka

Czy było warto?

Na pewno tak. Jeżeli widzi się pozytywne zmiany w samorządzie, dostrzega każdy mały kroczek w kierunku coraz większego identyfikowania się lekarzy i lekarzy dentystów ze swoją wspólnotą zawodową, to jest to powód do satysfakcji. Samorząd to nie tyko obowiązek. To przywilej.

„Od lat związany jestem na dobre i na złe z ideą samorządności. Przynależność do korporacji zawsze traktowałem jako przywilej, a nie uciążliwy obowiązek” – osobiście identyfikuję się z tymi słowami zasłużonego samorządowca, dra Jerzego Moskwy.

Funkcja prezesa NRL jest szczególna. To wielki zaszczyt. I mam świadomość, że jak każdy zaszczyt pociąga za sobą obowiązki. Honos habet onus. Spełniałem je dla dobra całej społeczności lekarskiej, z całą odpowiedzialnością i determinacją. Często kosztem życia osobistego. Nie było łatwo, jednak cieszę się, że mogłem to robić.

VIII kadencja dobiega końca. Jak ocenia pan kondycję samorządu i systemu ochrony zdrowia po tych czterech latach, po doświadczeniach pandemii, a także wojny za naszą wschodnią granicą?

Cztery lata temu nikt z nas nie wiedział, jaka ta kadencja będzie. Dziś mogę powiedzieć, że była niewiarygodnie trudna, chyba najtrudniejsza od czasu reaktywowania samorządu lekarskiego w 1989 r. Na pewno wybuch pandemii był ogromnym i nieprzewidywalnym wyzwaniem, na które nie można się było przygotować. Musieliśmy reagować na bieżąco, wspierać lekarzy, lekarzy dentystów i pacjentów.

Pandemia obnażyła wszystkie słabości ochrony zdrowia. I gdyby nie medycy, którzy stanęli na wysokości zadania, ich oddanie i poświęcenie, system publicznej ochrony zdrowia na pewno by się załamał. Teraz dochodzi kolejne wyzwanie – napływ milionów uchodźców z Ukrainy, którzy również będą potrzebowali opieki medycznej jako ofiary wojny, pacjenci przewlekle chorzy czy w ramach podstawowej opieki zdrowotnej.

Eksperci zdrowia publicznego zwracają też uwagę na chociażby różnice w zaawansowaniu programów szczepień i możliwe tego konsekwencje. Nasza niedofinansowana ochrona zdrowia, borykająca się z brakiem kadr, również i z tymi problemami będzie się mierzyć.

Można czasem odnieść wrażenie, że tak naprawdę systemu nie ma.

Politycy mówią, że jest. Lepszy lub gorszy, ale działa. Według mnie funkcjonuje jakiś zbiór elementów, niekiedy wykluczających się, bardzo słabo skoordynowanych. Wielokrotnie postulowaliśmy, zwracając się do decydentów różnej rangi, o nadanie sprawom zdrowia najwyższego priorytetu w państwie. Niestety, w naszym kraju znaczenie systemu ochrony zdrowia jest niedoceniane i lekceważone, a minister zdrowia nigdy nie miał wystarczającej siły przebicia, zawsze był zależny od ministra finansów i wielu innych członków rządu. Od lat proponujemy, aby szef resortu zdrowia był w randze wicepremiera.

W wystąpieniu programowym mówił pan: „Władza powinna wsłuchiwać się w nasz głos przed podjęciem decyzji. Wierzę, że nasz aktywny udział w wielu pracach będzie dobrze przyjęty, oczekiwany, i mam nadzieję, doceniony przez pana ministra zdrowia”. Był?

Kontakty z ministrami zdrowia – mieliśmy ich dwóch w czasie tej kadencji, układały się różnie. Jak każdy chirurg, jestem optymistą, dlatego uważam, że jako samorząd zawodowy musimy identyfikować i wskazywać złe oraz dobre strony funkcjonowania systemu. Naszym obowiązkiem jest wsłuchiwanie się w głosy interesariuszy i odpowiednie reagowanie.

Gdyby ministrowie wsłuchiwali się w głos samorządu i czerpali z niego, można byłoby zrobić wiele dobrego. Mam świadomość, że nie zawsze nasze pomysły były do zrealizowania od zaraz, ale powinny być przynajmniej rozważone jako te do realizacji w późniejszym czasie, a nie z góry odrzucane. Myślę, że przez te cztery lata udało się nam jednak wiele zrobić.

Na przykład?

Wyraźnie zaistnieć w przestrzeni publicznej z przekazem, że to nie lekarze są odpowiedzialni za niedogodności w systemie ochrony zdrowia, ale jego organizatorzy. Do świadomości społecznej chyba wreszcie to dotarło. To sukces osiągnięty dzięki zaangażowaniu wszystkich tych, z którymi miałem przyjemność współpracować: prezesów okręgowych rad lekarskich, Prezydium NRL, Naczelnej Rady Lekarskiej, a także przedstawicieli innych samorządów zawodów medycznych. Również dzięki ich krytyce, bo przecież każda krytyka może być inspirująca i mobilizująca do działania. Politycy zaś na krytykę reagowali zupełnie inaczej – obrazą, zaniechaniem dialogu i kontaktów. A przecież dialog jest niezbędny.

Wrócę do pańskiego wystąpienia sprzed czterech lat. „Naszym obowiązkowym zadaniem jest przywrócenie wiary młodych lekarzy w samorząd, jego mobilność, elastyczność, a przede wszystkim w jego możliwości sprawcze!” – udało się?

Nigdy nie jest tak, że wszystko udaje się w stu procentach. Częściowo nam się udało, częściowo nie. W samorządzie wciąż zachodzą zmiany. Mogą dokonywać się na lepsze, kiedy angażują się wszyscy. I tu mam smutną refleksję, patrząc na przebieg ostatnich wyborów samorządowych i trudności z wyłonieniem delegatów na niektóre okręgowe zjazdy lekarskie. Powinniśmy zastanowić się wszyscy, dlaczego zdarzyła się taka sytuacja.

Jeśli członkom samorządu nie zależy na wyłonieniu swoich reprezentantów, to czy nasza samorządność nie jest zagrożona? Zastanawiałem się nad tym długo. Czy przyczyną był brak zaufania środowiska lekarskiego do samorządu? Do moich decyzji albo decyzji organów samorządowych? Czy może brak chęci zaangażowania się i prozaiczny brak czasu? Chyba że – powiem wprost – chodzi o strach przed odpowiedzialnością, kiedy po upływie kadencji ktoś powie: sprawdzam.

„Składka musi wrócić do lekarza, wiem jak to zrobić” – wraca?

Składka, jak każdy podatek, jest niechciana, bo wiąże się z koniecznością odprowadzenia określonych środków finansowych na jakąś instytucję. Ale ta instytucja ma przecież w trudnych sytuacjach reprezentować każdego członka korporacji. Stąd też przyjąłem zasadę, którą kierowałem się przez całą kadencję, że składka w różnej formie ma wrócić do lekarza.

W tej kadencji wyznaczyliśmy trzy obszary, w których ten cel można było osiągnąć: obrona praw lekarza, wsparcie socjalne, kształcenie. Z podniesioną głową mogę powiedzieć, że udało się go zrealizować. Wprowadziliśmy stypendia dla najmłodszych członków naszego samorządu. Dodatkowo, to właśnie dla nich walczyliśmy z obowiązującą, a niekoniecznie racjonalną formą egzaminu ustnego i testu specjalizacyjnego, ze źle sformułowanymi pytaniami, które czasem nie mają nic wspólnego ze sprawdzaniem wiedzy.

Jestem też ogromnie zadowolony, że mogliśmy pomóc finansowo rodzinom lekarzy i lekarzy dentystów, którzy stracili życie w walce z pandemią. Uczciliśmy ich także, przygotowując tablicę pamiątkową, która zawisła w siedzibie Naczelnej Izby Lekarskiej. Już niedługo, w centralnym miejscu Warszawy, w Parku Saskim, stanie pomnik wdzięczności dla lekarzy i lekarzy dentystów. Nie będzie to zapewne jeszcze w tej kadencji, ale wierzę, że w kolejnej na pewno, gdyż prace są mocno zaawansowane.

W jakim stopniu inicjatywy okręgowych rad lekarskich były inspiracją dla NRL i jej prezesa?

Inspirowały nasze działania w pewnych obszarach, ale na pewno nieco inaczej wyobrażałem sobie i wyobrażam nadal tę współpracę. Okręgowe rady lekarskie, znając potrzeby środowiska, powinny je zaspakajać lokalnie, w porozumieniu z lekarzami i lekarzami dentystami, zaś Naczelna Rada Lekarska ma gwarantować realizację potrzeb ogólnych i próbować oddziaływać na rozwiązania systemowe.

Na pewno wspólnie zrealizowaliśmy wiele inicjatyw w zakresie pomocy socjalnej, kształcenia, różnego rodzaju wsparcia pracy lekarzy i lekarzy dentystów, zwłaszcza w czasie pandemii. Zaopatrzenie medyków w tamtym czasie w środki ochrony osobistej bez udziału okręgowych izb lekarskich byłoby niemożliwe. Z Sobieskiego 110 nie bylibyśmy w stanie rozdysponować tak ogromnej ilości środków, gdyby nie zaangażowanie izb. Podobnie jest teraz.

Wspólnie niesiemy pomoc humanitarną uchodźcom z Ukrainy. Początkowo najwięcej pracy miały izby położone najbliżej granicy z Ukrainą, później również inne włączyły się aktywnie w działania, które jako Naczelna Izba Lekarska realizujemy np. poprzez Fundację Lekarze Lekarzom lub przez Ośrodek Doskonalenia Zawodowego przy nauczaniu języka polskiego lekarzy z Ukrainy czy języka ukraińskiego polskich lekarzy. Nasza inicjatywa, podchwycona później przez samego ministra zdrowia, odbiła się wspaniałym echem w środowisku.

W jakich jeszcze obszarach dostrzega pan największe sukcesy?

Udało się po wielu latach wypełnić uchwałę Krajowego Zjazdu Lekarzy, która mówiła o konieczności zakupu nowej siedziby dla Naczelnej Izby Lekarskiej. Wciąż jesteśmy na Sobieskiego 110, ale mamy teraz powierzchnię, jaka była potrzebna, by działać na szczeblu centralnym, m.in. w obszarze odpowiedzialności zawodowej i kształcenia. Naczelny Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej oraz Naczelny Sąd Lekarski już prowadzą postępowania w nowych pomieszczeniach, z zachowaniem najwyższych standardów i wymogów bezpieczeństwa procedowania.

Zakończył się także remont pomieszczeń przeznaczonych dla Ośrodka Doskonalenia Zawodowego, który w ostatnim czasie znacząco zwiększył swoją aktywność poprzez wzrost liczby prowadzonych szkoleń i chętnych do udziału w nich. W tym trudnym czasie wojny, która nie wiadomo kiedy i jak się skończy, rozważamy zorganizowanie zupełnie nowych szkoleń dla lekarzy i lekarzy dentystów, a mianowicie z obszaru medycyny pola walki. ODZ odegrał ogromną rolę już w czasie pandemii, przenosząc kursy w sferę online i dostosowując ich tematykę do potrzeb sytuacji epidemicznej.

A jeśli chodzi o wizerunek lekarza – udało się go poprawić?

Na pewno tak. Walka o dobre imię lekarzy i lekarzy dentystów jest dla nas zawsze niezwykle ważna. Na tym polu odnosiliśmy wiele sukcesów, choć nie zawsze. Błyskawicznie reagowaliśmy na wszelkie przejawy hejtu, nie godzimy się na takie zachowania. Monitorowaliśmy je od początku kadencji, a kiedy było trzeba, wstępowaliśmy na drogę sądową. W ostatnim czasie, myślę, że również dzięki naszej aktywności, ataki hejterów są zdecydowanie rzadsze.

Myślę, że na wizerunek lekarzy pozytywnie oddziaływać będzie też to, o czym już wcześniej wspominałem, czyli przebicie się do świadomości społecznej z przekazem, że my, lekarze, a szerzej medycy, podobnie jak pacjenci, jesteśmy zakładnikami polityków i organizatorów ochrony zdrowia. Ponadto sądzę, że zaangażowanie połączonych sił różnych zawodów medycznych w proteście przeciw dalszej degradacji publicznej ochrony zdrowia też miało duży wpływ na nasz wizerunek. Taki przejaw obywatelskiej postawy nie mógł pozostać niezauważony.

Mamy teraz kolejne tego dowody. Społecznikostwem, solidarnością i niesieniem pomocy potrzebującym polskie społeczeństwo, w tym lekarze, dało przykład całemu światu, niosąc pomoc ukraińskim uchodźcom uciekającym przed wojną rozpętaną przez szaleńca. Dlatego poszanowanie roli samorządu zawodowego, jako ważnego elementu w systemie społeczeństwa obywatelskiego, jest tak ważne. Jest koniecznością.

Jak wzmocnić rolę sprawczą samorządu?

Powinien mieć silniejsze zaplecze eksperckie w kwestiach analitycznych i systemowych. Musi być równoprawnym i merytorycznym partnerem, nie tylko rządu, ale także wielu organizacji pozarządowych. Jesteśmy lekarzami i podstawą naszego życia jest leczenie ludzi. Funkcje samorządowe pełnimy – jak zwykło się mówić – bo urodziliśmy się z genem samorządności. Nasza korporacja zawodowa powinna mieć też większe znaczenie na arenie międzynarodowej, zwłaszcza w strukturach odpowiadających za funkcjonowanie ochrony zdrowia w ramach Unii Europejskiej.

Co uważa pan za swój największy osobisty sukces?

Wszystkie nagrody, które otrzymywałem jako prezes NRL, przyjąłem jako wyraz uznania dla całego środowiska lekarskiego. Faktem jest, że nigdy wcześniej w historii samorządności prezes NRL nie zajął (i to dwukrotnie) trzeciego miejsca na „Liście Stu” „Pulsu Medycyny” – liście osób mających największy wpływ na funkcjonowanie systemu ochrony zdrowia w Polsce.

Odznaczeń było wiele, jak choćby medal „Serce za Serce” od polskich kombatantów w uznaniu za walkę z pandemią, który sobie szczególnie cenię. Były też tytuły „Osobowość Medyczna Roku” czy „Człowieka Roku” przyznany przez Federację Regionalnych Związków Gmin i Powiatów RP. Wyróżniono nim m.in. Roberta Lewandowskiego, a w tym roku prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zelenskiego i prezydenta USA Joe Bidena. Myślę, że fakt znalezienia się w takim gronie prezesa NRL jest ogromnym sukcesem naszego samorządu.

Połowa kadencji przypadła na okres pandemii. Jaką ocenę wystawiłby pan polskiemu rządowi? Jak oceniłby pan lekarzy?

Lekarze zdali ten wyjątkowo trudny egzamin z wyróżnieniem. Nie można tego powiedzieć o osobach odpowiedzialnych za walkę z pandemią na szczeblu rządowym. Niestety.

Z powodu COVID-19 na wieczny dyżur odeszło kilkuset lekarzy i lekarzy dentystów. Samorząd lekarski wielokrotnie krytykował decyzje rządu i ministra zdrowia. Czy można było uniknąć części nadmiarowych zgonów, gdyby posłuchano propozycji i obaw zgłaszanych przez NRL?

Szewc powinien szyć buty, poeta pisać wiersze, a lekarz i lekarz dentysta leczyć. Niekorzystanie z podpowiedzi rady naukowej albo wykorzystywanie jej sugestii w niewielkim stopniu, lekceważenie głosu lekarzy i lekarzy dentystów, pielęgniarek, medyków, którzy są zawsze najbliżej chorób i pacjentów, doprowadziło do tego, że w Polsce mamy najwyższy w Europie odsetek zgonów z powodu COVID-19 oraz innych chorób.

Odrzucono ofertę włączenia się samorządu lekarskiego do pracy w zespołach kryzysowych – centralnie i lokalnie, choć z nielicznymi chlubnymi wyjątkami, kiedy współpraca wojewody z prezesem danej okręgowej izby lekarskiej była wzorcowa. Brakowało przepływu informacji między tzw. frontowcem a decydentami. Dzięki współpracy można byłoby uniknąć wielu błędnych decyzji, przyspieszyć procesy decyzyjne i w efekcie ocalić wiele istnień ludzkich. Tak, według mnie części zgonów można było uniknąć.

6 proc. PKB w 2023 r. i 7 proc. PKB w 2027 r. – taki poziom minimalnych nakładów publicznych na ochronę zdrowia przewiduje ustawa o świadczeniach. To mniej niż oczekuje NRL. Ten wzrost nakładów to częściowy sukces środowiska lekarskiego, które o to walczyło jak lew, czy raczej porażka?

To nie jest ani sukces, ani porażka lekarzy. To porażka pacjentów i polskiego systemu ochrony zdrowia. Całego społeczeństwa. Żyjemy coraz dłużej, skala chorób jest większa, ale jest też ogromny postęp w medycynie. Powolny wzrost nakładów na ochronę zdrowia niczego nie zmieni. Jeżeli popatrzymy na ilość środków na zdrowie przeznaczanych w UE, a przecież jesteśmy krajem należącym do Unii, to zobaczymy, że pod względem finansowania inne kraje cały czas nam uciekają. Przy takim tempie wzrostu nakładów na zdrowie w Polsce nigdy ich nie dogonimy.

A może finansowanie zdrowia teraz będzie jeszcze niższe, bo rząd zechce przesunąć środki na podniesienie poziomu obronności?

Według mnie tak się stać nie może, ponieważ potrzeby zdrowotne będą rosły. Mam świadomość zwiększonych potrzeb finansowych państwa. Żaden kraj nie wytrzyma tak ogromnej migracji, dlatego liczę, że Unia Europejska i instytucje międzynarodowe, widząc polskie zaangażowanie, wesprą nas finansowo, byśmy mogli objąć opieką wszystkich tych, którzy uciekli przed wojną i przez jakiś czas w naszym kraju zostaną. W samym Krakowie liczba mieszkańców zwiększyła się o 200 tys., czyli o jedną piątą. A potrzeby zdrowotne z pewnością wzrosną.

Nie wiemy na przykład, w jakim stanie zdrowia są uchodźcy, jak dużego zaangażowania opieki medycznej będą wymagali. Dlatego, mimo że kończy się kadencja, powołujemy zespół, którego zadaniem będzie ocena zagrożenia epidemicznego wynikającego z możliwości przeniesienia do Polski nie tylko COVID-19, ale pozostałych, u nas już zapomnianych chorób zakaźnych. Być może tym razem decydenci skorzystają z naszego opracowania. Tak jak korzystali w przeszłości z wielu naszych podpowiedzi, tylko że niestety robili to z dużym opóźnieniem. A w medycynie czas jest bardzo ważny, choroba późno wykryta kosztuje więcej, ma cięższy przebieg i niekiedy szanse na jej wyleczenie ogromnie maleją.

Czego nie udało się zrobić w tej kadencji i dlaczego?

Byłem przekonany, że współpraca samorządu z odpowiedzialnymi za kierowanie państwem, niezależnie od poglądów politycznych, będzie efektywniejsza. Apelowałem o działania dla zdrowia ponad podziałami. Okazałem się niepoprawnym optymistą i poniosłem na tym polu porażkę, chociaż wojny nie przegrałem. Przegrałem jedynie bitwę.

Nie udało się też zmienić programów kształcenia lekarzy i lekarzy dentystów, ale winni są wszyscy odpowiedzialni za system, nie tylko samorząd. Trzeba je zmienić jak najszybciej, bo wiele zajęć jest przestarzałych, nie znajdują zastosowania we współczesnej medycynie. Ogrom pracy włożyliśmy też w przygotowanie motywującego systemu wynagrodzeń lekarzy. Pojawiło się jednak zbyt wiele przeszkód, jak pandemia czy obecnie wojna, by wcielić go w życie. Myślę, że uda się te sprawy skutecznie doprowadzić do końca w nadchodzącej IX kadencji.

I wreszcie system no-fault oraz biegli sądowi. Napisaliśmy projekt ustawy, który miałby regulować zasady pracy biegłych lekarzy. Nie spotkał się on z zainteresowaniem decydentów, stąd też złożyliśmy go w Kancelarii Prezydenta, oczekując na pozytywne podejście do rozwiązania tych trudnych problemów.

Myśli pan, że wprowadzenie systemu no-fault jest w Polsce możliwe?

Polski system ochrony zdrowia jest jednym z najbiedniejszych w Europie, jeśli chodzi o nakłady i zasoby kadrowe. Niepożądane zdarzenia medyczne zawsze były i będą, a wydolność medycyny w pewnym momencie się kończy. System no-fault jest bardzo potrzebny. Pozwoliłby na zachowanie bezpieczeństwa medyków i pacjentów, co być może powstrzymałoby to odpływ młodej kadry od specjalności zabiegowych.

Jednak musi być konsensus pomiędzy ministrem zdrowia a Rzecznikiem Praw Pacjenta, ministrem sprawiedliwości, zawodami medycznymi działającymi w systemie i reprezentantami stowarzyszeń pacjenckich, aby można było go wprowadzić. Jesteśmy tylko ludźmi, błędy się zdarzają. Dzięki systemowi no-fault można byłoby identyfikować przyczyny wystąpienia zdarzeń niepożądanych i tak przebudowywać system, aby je eliminować lub minimalizować ryzyka.

Jak samorząd wspierał lekarzy dentystów?

Od momentu, kiedy zostałem prezesem, przyjąłem, że wspólne oddziaływanie w sprawach lekarzy dentystów jest koniecznością. Jednocześnie uznawałem i uznaję ich autonomię w podejmowaniu decyzji we wszystkich sprawach, które dotyczą stomatologii.

Co będzie najważniejszym wyzwaniem na nadchodzące lata?

Wiele spraw: niedofinansowanie i organizacja systemu, wzrastający dług zdrowotny, ogromna fala uchodźców, problemy zdrowia publicznego, profilaktyki zdrowotnej, braki kadrowe. Także coraz większe i bardziej obciążające obowiązki administracyjne i biurokratyczne. To prowadzi do nieefektywnego zarządzania ochroną zdrowia w naszym kraju. Myślę jednak, że najważniejszym wyzwaniem będzie doprowadzenie polskiego systemu ochrony zdrowia do takiego modelu, który będzie oceniany podobnie jak w Holandii czy Danii, gdzie systemy, począwszy od zarządzania, przez finansowanie, po zasoby kadrowe, są dość powszechnie uznawane za wzorcowe.

W najbliższym czasie musimy – dla dobra społecznego i własnego również – walczyć o stworzenie systemu, który byłby odporny na wszelkiego rodzaju kryzysy, elastyczny w funkcjonowaniu w zależności od potrzeb, realnie finansowany i przede wszystkim dobrze zarządzany. Ważną rzeczą jest także, by w obliczu szybkiego postępu technologicznego minimalizować ryzyko wykluczenia cyfrowego zarówno po stronie pacjentów, jak i lekarzy oraz lekarzy dentystów.

VIII kadencja była…

… kadencją szczególną. I myślę, że najtrudniejszą w historii odrodzonego samorządu lekarskiego.

IX kadencja powinna być…

… kadencją jednoczącą lekarzy i lekarzy dentystów w naszym samorządzie, skupiającą się na potrzebach środowiska lekarskiego, na bezpieczeństwie naszym i naszych pacjentów, na dbałości o poszanowanie naszego zawodu, na zabieganiu o zmianę systemów kształcenia lekarzy i lekarzy dentystów. Wierzę, że wspólnie możemy ją taką uczynić.